Witam
Was znów przyjaciele
Przyleciałem w sobotę 22 Marca do Winnipeg. Była to Wielka Sobota.
Samolot był pełny, za przekąski, drinki i słuchawki trzeba było
płacić wiec darmowy sok pomidorowy i dwa darmowe bisquity musiały
zaspokoić moje zresztą niewielkie potrzeby. Rozwiązywanie krzyżówek
skróciło podroż. Na lotnisku czekali na mnie przyjaciele. Przywitali
jak zwykle serdecznie emeryta, wsadzili mój bagaż na wózek i
wyprowadzili przed budynek lotniska. A tam zima. Biało wkoło i mróz.
Poczułem się jak na Alasce po Calgary’jskim przedwiośniu. Byłem
jednak bardzo szczęśliwy, że znów mam okazję się spotkać z
serdecznością i wspaniała gościna. Oni cieszyli się że mają w domu
kogoś kogo lubią i na kogo się czeka.
Opowiadań nie było końca, choć jesteśmy w stałym telefonicznym i
internetowym kontakcie. Musiałem zdać relacje z łapania pstrągów
przed wyjazdem z Calgary, co słychać u mojej żony Tereski na
Białorusi, wspólnie ponarzekaliśmy na choroby “dojrzałego” wieku i
ustalaliśmy plany naszych wspólnych rozrywek.
Oczywiście łapanie ryb było głównym tematem. “Jutro przychodzi
rodzina na śniadanie wielkanocne” powiedział Jurek “a pojutrze czyli
w Lany Poniedziałek o 9:00 tej rano jedziemy na jezioro Manitoba na
śledzie”. Nie powiem aby w poniedziałek rano była to pogoda idealna
na łapanie ryb w Albercie, ale jak na Manitobe te minus 10C, brak
padającego śniegu i wichury można choć z pochmurnym niebem było
nazwać sprzyjającymi warunkami.
Suche
szosy doprowadziły nas szybko do jeziora. Po drodze, miedzy domami
nad brzegiem, widok trzymetrowych pionowych zasp nawianych jeziornym
wiatrem, samochody zasypane po dach i czekające na odwilż, połamane
konary drzew i brak jakiekolwiek życia wypełniały obraz jakiegoś
kataklizmu, który nawiedził tę okolicę. Jedynie ślady kolein na
drodze mówiły, że to życie tu jednak gdzieś się kryje.
Nasz pojazd nie miał napędu na cztery koła więc niestety na lód nie
był w stanie wjechać, poszliśmy więc w jezioro na nogach. Koledzy
przebrali się w ciężkie grube i wielowarstwowe stroje, które, przy
moim, wyglądały jak przeznaczone do polowania na foki lub do spania
w śnieżnym eskimoskim domku . W oddali widać było rząd budek
wędkarskich ustawionych wzdłuż koryta rzeki wpadającej do jeziora.
Niestety odległość około 2 km była nie na nasze (a właściwie na
moje) nogi choć sprzęt wraz ze świdrem do dziur jechał w skrzyni na
płozach, którą dzielnie manewrował Jurek, a my z lekkim obciążeniem
szliśmy obok lub z tyłu (to ja).Było zimno i wiał lekki wiatr. Od
razu zrozumiałem, że mój strój odporny na Albertanskie przedwiośnie
długo tego zimna nie wytrzyma.
Wybraliśmy miejsce na dziury w lodzie po około 600 m marszu. Było
nas trzech i w krótkim czasie powstało sześć dziur. Jurek obdarzył
mnie specjalną wędką lodową produkowaną przez jego brata w Polsce na
która miałem łapać śledzie i inną maść rybną. Krótka wędka miała
mały zaczepiony na jej końcu czujnik który miął działać tak jak
spławik zanurzony w wodzie gdy ryba weźmie. Do tego miała przycisk
do wykonywania jigging’u bez ruszania wędką. Łapanie się z pod 1.4 m
lodowej skorupy i głębokości 3 m zaczęło się z minusami jako
przynęta. W jednej dziurze stał mój flip-up.
Było bardzo zimno bo zaczął wiać ostry wiatr. Nagle zobaczyłem
drgniecie czujnika i po chwili na lodzie leżał nieduży okoń. Była to
nasza pierwsza złapana rybka. Niedługo po tym kolega Jurka wyciągnął
pierwszego śledzia.
Pogoda zaczęła się psuć. Ostry wiatr zaczął zacinać drobnym
kaszkowatym śniegiem. Trudno było nawet iść pod ten wiatr bez
okularów. Zaczęły mi marznąc ręce w ciepłych rękawicach, nogi w
ciepłych skarpetach a cała reszta dostała trzęsionki z zimna. Jurek
martwiąc się o gościa, aby przeżył tę wyprawę wymienił ze mną swoja
puchowa długa kurtkę na moją narciarską. Ten mój Jurek przeżyłby
chyba Syberie, bo nie skaził się rękawiczkami na rękach ani czapką
na uszy a w odpiętej mojej kurtce było mu gorąco.
Kolejny śledź należał do niego i tu się skończyło łapanie ryb do
spożycia a zaczęło łapanie okonków na przyszłą szczupakową przynętę.
Na oczy jednego z malutkich okoni użytych jako przynęty złapał Jurek
dalszych 9 drobnych okonków. Na tym koło 3:30 po południu skończyło
się łapanie ryb wogóle, choć śnieg przestał nam zasypywać dziury a
wiatr zmienił kierunek. Nawet mieszkańcy Syberii mieliby prawo
powiedzieć dosyć.
W domyciu czekał obiad i drink za zdrowie Eskimosów. Oczywiście
jedziemy na ryby znów w czwartek, tym razem na szczupaki na jexioro
Gull Lake (ciekawa zbieżność nazw takich samych w dwóch prowincjach
i ryb na jakie się tam jeździ). Będzie podobno minus 7C (z wiatrem
pewno z 15), ale mam nadzieje, że tym razem odpowiednio ubranemu
emerytowi nie będzie przeszkadzał ani śnieg ani mróz tym bardziej że
jestem wyprowadzany razem z psem na spacery abym się zahartował.
Choć wołałbym, żeby jednak już było przedwiośnie.
Pozdrawiam wszystkich zmarzluchów z zimowego uzdrowiska Winnipeg.
WIKTOREK
Powrót..