(Wszystkie zdarzenia są autentyczne. Zmieniono jedynie, spolszczone
imiona
osób występujących w opowiadaniu ).
Kierownik Anastazy siedział znudzony w swoim biurze.
Nie robił nic.
Tak
całkiem "nic" to nie, bo Kierownik wspominał.
Wspominał czasy, kiedy to
musiał pracować w swojej socjalistycznej, zniewolonej ojczyźnie w
zupełnie kapitalistyczny sposób, otrzymując za to komunistyczne
wynagrodzenie z dodatkową nadzieja na przydział samochodu rodzimej
produkcji. Skomplikowane to było i nie lubił tego Kierownik oj, nie
lubił!
Teraz mieszkał w całkowicie wolnym kraju, gdzie pracował w
socjalistyczny sposób otrzymując kapitalistyczne wynagrodzenie.
Komunizm padł i przydziały na samochody także. Wszystko było teraz
bardziej proste niż przed laty. Bez łapówek, bez krętactwa, mądrze i
z głową. Przepisy stanowiły, wszyscy przestrzegali i znali swoje
miejsce w szyku. Strasznie bolał Kierownika tyłek od tego myślenia a
powinna przecież głowa gdy zadzwonił telefon. Już po natarczywości
dzwonka Kierownik domyślił się, że będzie to alarm.
Nie mylił się. Dyrektorka firmy, Leokadia poinformowała, że wybiera
się wkrótce na emeryturę, co oznaczało: "nie zawracajcie mi więcej
głowy". Następcą Jej Wysokości miął zostać Pan Jan, znany
powszechnie z tego, że gabinet swój uważał za twierdzę, a ludzi, na
takich stanowiskach jak Kierownik Anastazy i jemu podobni, po prostu
za niemyte, ciemne bydło. Oczywiście z uśmiechem i w "bialych
rękawiczkach". Jedyna pociechą dla Anastazego było, że Pan Jan stary
był jak piramidy egipskie. "Długo nie pociągnie" -pomyslal Anastazy.
I Leokadia dodała, że śmierdzi! Niee. Nie pan Jan, ani tym bardziej
Anastazy! Nie. "Na piętrze śmierdziało", powiedziała Leokadia, co
oznaczało,
że
trzeba podjąć akcję. A on był właśnie od akcji! Trudnych!!
Dostał także wskazówkę Anastazy, że śmierdzi w ubikacjach na trzecim
piętrze." A co pachnieć ma? Przecież to sracz"- pomyślał zupełnie
jak komuch Kierownik i udał się na poszukiwanie zapachu. Ale nie
znalazł nic. Znaczy się - nie wywąchał. Przez głowę przemknęły mu
wspomnienia, jak to za młodu podróżował nad morze w wagonach 2
klasy. Najczęściej właśnie w kiblach, bo ubikacją tego nie można
było nazwać.
Ech to były czasy. Ale szybko wrócił do rzeczywistości, albowiem
odkrył, że wywiewy z pomieszczenia i kabin - nie działają. "A zatem
prawda"- pomyślał -"przy dłuższym posiedzeniu." Okazało się że na
dachu spalił się motor. "Trza wołać elektryka" -zdecydował.
Anastazy jest Kierownikiem, i jak sama nazwa stanowiska wskazuje ,ma
on kierować a nie naprawiać. Tak stanowiły przepisy. A przepis
-rzecz święta. Trzeba znać swoje miejsce w szyku. Krótki telefon i
po godzinie (cuda są na świecie!) zjawił się Gienek- elektryk. Razem
udali się na dach, jako ,że
Elektryk nie może pracować sam. A jak go prąd popieści?? Kierownik
musi przy tym być! Tak jest napisane a co napisane - rzecz święta! I
już!
Odkręcili pokrywę i już zaczęli wymontowywać gdy nagle "Anastazy!
Tu sekretariat!! Idź na parking bo tam problem!" Anastazy zajmował
się tylko trudnymi problemami. Rzucił wiec narzędzia, rzucił Gienka
- elektryka i "co koń wyskoczy" poprzez dachy, drabiny i korytarze
pognał na parking. Z powodu światowego ocieplenia na dworze było
chłodno.
Na parkingu -auto jedno, drugie z kierowcą w środku. Przed tym autem
jeszcze jedno. Drzwi od strony kierowcy otwarte i oparta pani z
telefonem przy uchu. Anastazy podszedł i pyta:- "W czym problem?" A
na to pani oświadcza, że nie może wyjechać z parkingu na ulice.
Dlaczego?
A o!
Anastazy spojrzał w miejsce wskazane i zobaczył kaczkę.
Nie- bizona, nie- krowę, nie -niedźwiedzia, nie stado dzikich gęsi,
tylko kaczkę.
Zwykła cholera taka, kwa-kwa. Rozejrzał się dookoła.
Kaczka -tez.
Pomyślał, że może ukryta kamera, że jakieś jaja się dzieją.
Nie. Kaczka stała i patrzyła z zainteresowaniem na Anastazego.- "I
to jest powód , dla którego wołaliście mnie tutaj?? To jest problem?
"-zapytał.
-"Tak, bo nie mogę wyjechać z parkingu. Zrób coś "-powiedziała
słodko kobieta, a Anastazy dałby sobie głowę uciąć, że blondynką nie
była!
Zbliżył się do kaczki a kaczka nic. I tu odezwało się w Kierowniku
coś, coś takiego w środku, czego nauczył się. Poszanowanie prawa!
Wrócił z powrotem do kobiety i ściszonym głosem oznajmił:
-" Wiesz ja tu nic nie mogę poradzić. Właśnie z nią rozmawiałem, i
ona powiedziała, że to jest jej terytorium, ona tu była pierwsza i
ma nas wszystkich w nosie i odmawia jakichkolwiek negocjacji. Moja
rada jeśli sądzisz że twoje prawa człowieka i obywatela są gwałcone,
zadzwoń szybko na policje, albo straż pożarną. Oni są od tego. Ja
widzisz, co ja tu mogę".
Czuł, że dobrze spełnił swój obowiązek! Według przepisów
przyjacielsko, dyplomatycznie. Idąc w kierunku biura połknął
tabletkę. Na uspokojenie.
Powrót..