Copyright ©
Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone
bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w
dokumencie.
30 września 2010 | <<< Nr 146 >>> |
W tym numerze | ||||||||||||
|
||||||||||||
Od Redakcji | ||||||||||||
Do Redakcji | ||||||||||||
Wydarzenia warte odnotowania | ||||||||||||
Humor | ||||||||||||
Wiadomości z Polski | ||||||||||||
Ciekawostki | ||||||||||||
Polskie Tow.Gimnastyczne- SOKOL St.Boniface.Zabawa Dozynkowa | ||||||||||||
Upadek światowego systemu monetarnego cz 20 | ||||||||||||
Felieton Jacka Ostrowskiego | ||||||||||||
Manitoba Jesienią | ||||||||||||
"Medusa"- książka Jacka Ostrowskiego | ||||||||||||
Polki w świecie- Agnieszka Kaźmierska | ||||||||||||
Kalendarz Wydarzeń | ||||||||||||
Ogłoszenia | ||||||||||||
Polsat Centre | ||||||||||||
Kącik Nieruchomości | ||||||||||||
|
||||||||||||
Od Redakcji |
Z pewnością
czytelnicy naszego internetowego czasopisma
dostrzegli że od jakiegoś już czasu
prezentujemy multimedialną zawartość. Są to
10 do 15 minutowe filmiki prezentujące nasze
wydarzenia.
Jest on
wolontariuszem współpracującym z
Polishwinnipeg.com od wiosny 2010 roku,
a mieszkańcem Winnipegu od 1989-go.
Po poważnych
kłopotach zdrowotnych (nie będąc już
zdolnym do wykonywania pracy zawodowej)
postanowił wykorzystać swoje długoletnie
hobby i
rozpoczął współpracę z nami.
Produkuje,
redaguje i prowadzi - w miarę swych
możliwości, ograniczonych chorobą - "SPECTRUM"
(już) cotygodniowy video biuletyn
poświecony szerokiej gamie aspektów życia
Poloni Manitoby, ale nie tylko.
Kraje, które
odwiedził: Węgry, Austria, Jugosławia,
Rumunia, Niemcy (RFN) Francja,
Szwajcaria, Czechosłowacja, Meksyk, USA
- wszystkie stany za wyjątkiem Alaski,
Kanada - wszystkie prowincje i
terytoria.
Mówi biegle
po polsku, angielsku i węgiersku.
Relaks to
film, video, książka i muzyka.
|
Do Redakcji |
Szanowny Panie
Bogdanie,
przesyłam
gazetkę
"Wiadomości
Polonijne"
na
miesiąc
październik. Z
góry dziękując
za wstawienie
jej do Pańkiego
Biuletynu
Informacyjnego
jako Link,
pozdrawiam
serdecznie.
Kochani
-
dolaczcie
do
czuwania
przed
szpitalem
kobiecym
przy
Notredame
w
obronie
nienarodzonych
dzieci-
nasza
modlitwa
i
obecnosc
moze
autentycznie
odmienic
oblicze
ziemi!
podaje
ponizej
link do
strony
na
ktorej
mozecie
zobaczyc
schedule
czuwania...
zostancie
z Bogiem
Malgosia Kobylinski
"Nad
zyciem
mym i
nad
umieraniem
pochylasz
sie
Panie..
Nad przebudzeniem mym i nad zasypianiem czuwasz, o Panie..."
Jako
"zawodowa"
artystka
pracuje
od 15
lat, w
Manitobie
i
Saskatchewanie,
gdzie
mieszkam
od
12-stu
lat, w
Dundurn
koło
Saskatoon.
Współpracuje
z 2
galeriami
w
Saskatoon,
Pacific
i
Del-Mar,
z
Birchwood
Galeria
w
Winnipegu.
Proszę
obejrzeć
moja
stronę,
z
przyjemnością
podam
więcej
informacji.
Przesyłam
zdjęcie
mojej
pracy.
Portret
jest
wykonany
w
akwarelowym
papierze.
Z Poważaniem, Elżbieta
www.painter-sculptor-restorer.com albo Elizabeth Yonza
Ośrodek
Enterprise
Europe Network
przy Polskiej
Agencji Rozwoju Dear Sirs,
In
celebration
of Chopin’s
200th
Anniversary,
the
Consulate
General of
the Republic
of Poland
will be
hosting
Professor
Walter
Buczynski
studied at
the Royal
Conservatory
of Music in
Toronto
theory with
Godfrey
Ridout,
piano with
Earl Moss
and with the
renowned
Rosina
Lhevinne in
New York. He
made his
orchestral
debut in
1955 with
the Toronto
Symphony
under the
baton of
Henry Rzepus
playing the
Chopin F
minor piano
concerto.
This music
event will
be held at
our garden
on Sunday -
October 3rd,
2010 at 3.00
p.m. All details you will find in enclosures.
Best
regards,
Consulate General of the Republic of Poland in Toronto |
|||||
|
Wydarzenia warte odonotwania | ||||||||
|
Wiadomości z Polski | ||||
|
Humor |
|
S P O N S O R |
Polskie
Tow.Gimnastyczne-
SOKOL St.Boniface. Zabawa Dożynkowa |
|
|
Ciekawostki | ||
|
Upadek światowego systemu monetarnego cz. 20 |
Protesty w Hiszpanii Reakcje w Niemczech
|
S P O N S O R |
Felieton Jacka Ostrowskiego
Recepta na
szczęście |
Manitoba jesienią |
|
"Medusa"- książka Jacka Ostrowskiego |
"MEDUSA" to książka autorstwa
Jacka Ostrowskiego, którą we
fragmentach publikować będziemy na
stronach polishwinnipeg.com Przenieśliśmy się do bloku przy ulicy Wołoskiej, też na Mokotowie i co ważne blisko Madalińskiego i Rakowieckiej. Franek w odróżnieniu od Roberta wzbudził nasze zaufanie i postanowiliśmy do maksimum to wykorzystać. Pokręcił się wokół więzienia i Domu Dziecka , przyjrzał się zabezpieczeniom, oraz co ważne, zauważył kilka „ciekawych” Fordów tranzitów poustawianych w dziwnych miejscach. - Jak w filmach! – wykrzykiwał podekscytowany swoja misją – Nic oryginalności, wszystko jak w dobrych filmach szpiegowskich. Na Rakowieckiej stoją dwa takie samochody i tyle samo ich w tym drugim miejscu. - Chodź – zawołałem go do planu miasta – Pokaż dokładnie , gdzie stoją. Podszedł i bez wahania wskazał konkretne punkty, które zaraz zaznaczyłem czerwonym mazakiem. - Wynajmiemy jakieś mieszkanie niedaleko „pierdla” , byle miało okno od strony bramy – zdecydowałem – trzeba coś wymyślić, a tu na pewno nic nam nie wpadnie do głowy. - Dobra – Ogórnik ruszył w kierunku drzwi – Pójdę się rozejrzeć. - Tylko ostrożnie! – krzyknąłem za nim. - Masz jakiś plan? – John skierował na mnie pytające spojrzenie. - Nie – pokręciłem głową – Nie mam zielonego pojęcia, jak przeprowadzić porwanie. - Może helikopter na dziedziniec? – Dieter wtrącił się do rozmowy. - Nie – zaprzeczyłem – to jest nierealne , do takiej akcji potrzebujemy jej współpracy, a przecież ona nic o nas nie wie, przecież ona nie wie, że żyję. - Może pożar? – Niemiec nie rezygnował. - Nie, szyte za grubymi nićmi, musi to być coś bardzo oryginalnego. - To już nie wiem co. – zrezygnowany Latynos wzruszył ramionami. - Ja proponuje obserwacje więzienia – odparłem – i może wtedy coś mądrego przyjdzie nam do głowy? Tak tez uczyniliśmy. Z wynajętego mieszkania dzień i noc śledziliśmy każdy ruch , każde zdarzenie w areszcie na Rakowieckiej. Gruby zeszyt zapełnił się uwagami i jakaś mała iskierka zaczęła tlić się w mojej głowie. Najpierw niewielka , aż w pewnym momencie nabrała konkretnych wymiarów, miałem pomysł.
ROZDZIAŁ XI
Tymczasem w sztabie Hendersona mieszczącym się hotelu Sobieski dosłownie wrzało. Akcja nabrała wielkiego rozmachu, centrala w Langley udostępniła trzy satelity szpiegowskie, które dzień i noc penetrowały cały Mokotów. Telefony grzały się do czerwoności, a szefowie pułkownika ogródkami naprowadzali go na prawdziwe tropy. Wiedział, że kobieta przetrzymywana w areszcie jest żoną jednego z uciekinierów i że w okrążonym przez wywiadowców domu na Madalińskiego znajduje się ich syn. Wiedział też, że jeśli zbiegom uda się ich uwolnić to cała akcja bardzo się zagmatwa bowiem do tego punktu znali plany przeciwnika , ale następne jego kroki były jedną wielką niewiadomą. To właśnie uświadomili mu jego zwierzchnicy, teraz albo nigdy, emerytura , albo niełaska i bardzo niepewny los. Co dwie lub trzy godziny odbywały się narady ,wywiadowcy składali raporty, ale poszukiwani jakby zapadli się pod ziemię. - Ktoś im pomaga – mruczał pod nosem pułkownik i nerwowo przechadzał się po pokoju. - Słuchajcie – zwrócił się do swoich współpracowników – musimy ułatwić im odbicie więźnia, trzeba ogłosić w gazecie, w telewizji, że będzie przewożony do sądu na przesłuchanie, obstawimy całą trasę i wpadną w zasadzkę. - Ale przecież nie współpracujemy z lokalną policją – burknął nieśmiało jego zastępca. – Mogą nas potraktować jak bandziorów. - Spokojnie – Henderson machnął lekceważąco ręką – ja to załatwię, nie będą się wtrącać. Jutro spotkam się z odpowiednimi władzami i uzgodnię szczegóły. Wszystko poszło według ustalonego scenariusza, w telewizji i lokalnej prasie ukazała się informacja o planowanym przesłuchaniu w sądzie słynnej mężobójczyni w jakiejś zupełnie innej sprawie. Nadszedł dzień prawdy, dzień , który miał być kluczem do upragnionej emerytury pułkownika i już o szóstej rano zorganizował odprawę. Grupa może dwudziestu ludzi zebrała się tym razem w małej sali na tyłach ambasady amerykańskiej. Wszyscy w napięciu czekali na ostatnie wskazówki i rozkazy. - Jak już wcześniej ustaliliśmy – zaczął dowódca – obstawiamy całą trasę z więzienia do sądu. Co jakieś sto metrów ustawimy uzbrojony posterunek, który podejmie natychmiastową akcję w momencie próby odbicia .Inni agenci zawiadomieni o zdarzeniu wesprą kolegów maksimum po trzech minutach. Nie przypuszczam, by stawiali opór i to z dwóch powodów. Po pierwsze będą zaskoczeni naszą szybką reakcją , a po drugie będą bali się o życie więźniarki. Akcję zaczynamy o dziesiątej, właśnie o tej godzinie pojazd więzienny wyjedzie poza bramę. Czy są jakieś pytania? – spojrzał po twarzach podwładnych. Nikt jednak nie miał, żadnych wątpliwości, czy uwag, plan dowódcy wydawał się idealny. - A zatem panowie powodzenia i pamiętajcie, nie spieprzcie tej akcji, bo naprawdę mogą polecieć głowy – Henderson zasalutował, odwrócił się na pięcie i nie patrząc na nikogo wyszedł z pomieszczenia.
Była środa , piękny słoneczny sierpniowy dzień. Już przed ósmą rano wzdłuż trasy z Rakowieckiej na Al. Solidarności ustawiły się małe ciężaróweczki Ford z przyciemnionymi szybami. w środku których siedzieli uzbrojeni po zęby agenci CIA, oraz grupa wynajętych tzw. wolnych strzelców. Akcję przeprowadzano w zaprzyjaźnionym kraju, ale bez oficjalnej zgody i należało zrobić to bardzo delikatnie. Na polach Mokotowskich wylądowały dwa helikoptery wojskowe z maskującymi oznaczeniami Czerwonego Krzyża, które miały pośpiesznie wywieść pojmanych uciekinierów z terenu Polski. Akcja została zaplanowana profesjonalnie i bardzo precyzyjnie, Henderson wiedział, że tym razem będzie ich miał. Minęła dziewiąta, napięcie narastało, pułkownik chodził od okna do okna nerwowo gryząc cygaro zapominając o jego przypaleniu, raporty uspokajały, ale tez nie donosiły, że by szykowała się jakaś próba odbicia. - Są sprytni – mruczał pod nosem – Przecież wiedzą , że ich ścigamy, muszą jednak uderzyć, nie mają wyjścia. Sam tak bym zrobił, tylko jest kwestia, w którym momencie. Gmach sądu roił się od jego ludzi i tylko przejazd do, lub z sądu stwarzał jakąś szansę. Dochodziła punkt dziesiąta chwycił lornetkę i skierował ją na bramę więzienia, która wolno rozwarła się. - Jadą – syknął przez zęby. - Mały pomalowany w szare pasy mikrobus wyjechał ze środka i skierował w kierunku Al. Niepodległości. - Zaczęło się- spojrzał triumfująco na swojego zastępcę. - Oj, ale nie tak jak planowaliśmy – jęknął kapitan wskazując coś palcem. Henderson nerwowo ponownie przyłożył okular do oczu i to co zobaczył zmroziło go. Pot zalał mu czoło, a następnie oczy uniemożliwiając kontynuację obserwacji. - To niemożliwe – szepnął sam do siebie, przetarł twarz i znów spojrzał, ale niestety to było możliwe…… z bramy wyjeżdżały następne busy i kierowały się w najprzeróżniejszych kierunkach. - Który to ? – wydusił z siebie i usiadł zrezygnowany. - Szefie, ale tylko dwa jadą w kierunku sądu. - I co z tego? – odburknął – Przechytrzyli nas, wystrychnęli nas na dudka, daliśmy się zrobić jak żółtodzioby. - I co dalej? – zastępca kręcił się nerwowo nie mogąc się doczekać jakiś rozkazów. - Obserwować obydwa – rozkazał dowódca – miejmy nadzieję, że będzie w którymś z nich.
Samochody wolno jeden za drugim ruszyły przez centrum Warszawy w kierunku sądu i w tym momencie były najbardziej strzeżonymi pojazdami w Polsce. Czujne oczy kilkudziesięciu uzbrojonych agentów kontrolowało ich przejazd, a za pozostałymi autami posłano jedynie po kilku wolnych strzelców. Pułkownik bał się przegrupować swoje siły, uważał , że wróg właśnie na to czeka, zagrał va bank. Nic się jednak nie działo, obydwa pojazdy dotarły do celu i po chwili wysadzono z nich więźniów……… nie było tam żadnej kobiety! - Zwijamy wszystkich i szybko za tamtymi – ryknął Henderson do radiotelefonu , kiedy tylko usłyszał hiobowe wieści z AL. Solidarności. Kawalkada Fordów na złamanie karku ruszyła w pościg. Wolni strzelcy na bieżąco podawali swoje pozycje, aż do pewnego momentu. Może po piętnastu minutach urwała się łączność z jednym z nich. - Strzelanina przy Racławickiej – meldował jeden z jego ludzi – Tam coś się dzieje! - Szybciej! – ryknął pułkownik na kierowcę – jak trzeba to jedź chodnikiem , musimy ich mieć, szybciej! - Nie mogę szybciej – krzyknął agent, karkołomnie omijając inne pojazdy. - Tu skręć w prawo! – ryknął inny obserwujący GPS. - Jest! – dowódca wskazał w oddali przewrócony samochód. Z piskiem opon zajechali tuz pod niego, ale już było po wszystkim. Dziesięć metrów dalej stał ambulans więzienny pokiereszowany od kul z automatu, z powybijanymi szybami i przestrzelonymi oponami, a w szoferce zakleszczony przez blachy leżał mężczyzna, przypuszczalnie kierowca, był ranny. Henderson przyjrzał mu się uważniej i nagle wielki uśmiech triumfu ukazał się na jego twarzy, poznał jednego z uciekinierów, miał pierwszą ofiarę.
- Cholera, cholera, cholera –kląłem pod nosem przeprowadzając Magdę między blokami, klucząc żeby zgubić ewentualną pogoń. Żona szła za mną jak warzywo nie potrafiąc odnaleźć się w nowej, jakże zaskakującej dla niej sytuacji. Nie było czasu na tłumaczenia, coś poszło nie tak i w wyniku tego wszystkiego straciliśmy naszego kolegę. Nie wiedziałem, czy zginął, czy został ranny. Wiem, że ostrzelano go, że utknął w rozbitym samochodzie, a przeciwnik był bezlitosny i dlatego bardzo obawiałem się o jego życie. Wreszcie dotarliśmy do mieszkania Franka. Delikatnie zapukałem, drzwi uchyliły się natychmiast i błyskawicznie skryliśmy się w środku. Magda cały czas jak ogłupiała patrzyła na mnie i nie wierzyła temu, co widziała. - Przecież widziałam twoje zwłoki – szeptała sama do siebie – Wiem, ze nie żyłeś, tego nie można udawać. - Owszem – przytaknąłem – tylko, że to nie byłem ja, to był mój sobowtór. - Sobowtór? – zdziwiła się – Miał wszystkie twoje blizny, nawet tą po sparzeniu od gorącego garnka, którą miałeś może z miesiąc. - Tak – usiadłem koło niej – wszystko identyczne, ktoś się napracował by wszyscy uwierzyli , a tym bardziej byś uwierzyła ty. - Sama nie wiem – patrzyła wypłoszona , to na mnie, to na moich towarzyszy. Nagle usłyszeliśmy jak ktoś przekręca klucz w zamku i ukazał się w drzwiach Franek wraz z podrośniętym chłopcem w wieku 7 lat. - Bartek! – krzyknęła Magda i rzuciła się w kierunku syna. - Mama ! – mały skoczył z radością w jej kierunku. Ja stałem w miejscu jak zamurowany i patrzyłem na nich. Wzruszenie nie dawało mi powiedzieć żadnego słowa, tylko patrzyłem i patrzyłem. Wtedy dopiero coś przełamało się w mojej żonie i wskazując na mnie powiedziała do chłopca – To twój tata, cały i zdrów!!! Czekałem na to całe trzy lata i nie ukrywam, że były momenty zwątpienia, perspektywa takiego spotkania była chwilami tak nierealna, że mimo wielkiego pragnienia odrzucałem ją od siebie żeby się dodatkowo nie dręczyć. Teraz przytulałem rodzinę i nie wierzyłem swojemu szczęściu, a jedyne co zakłócało moją radość to niepewny los Johna. - No i wszystko w porządku? – dopytywał się nasz gospodarz. - Nie bardzo – skrzywił się Dieter – Nasz kolega utknął w ciężarówce i musieliśmy go pozostawić. - Zostawiliście go na pastwę tych łobuzów? – patrzył na nas z dezaprobatą. - Nie było wyjścia – wtrąciłem się – gdybyśmy zostali, to by wszystkich ujęli, a i tak byśmy mu nie pomogli. Będąc wolni możemy coś zdziałać. - Ale on zna ten adres!- Franek miał bardzo przerażoną minę – Jak coś piśnie to i ja beknę za to, że wam pomogłem. - Nie sypnie!- lotnik poklepał go po ramieniu – Nie bój się, on jest twardy, a przede wszystkim bardzo sprytny. - Wszystko było super zaplanowane , kierowcy przekupieni, prokurator wzywający na przesłuchanie o tej samej godzinie razem kilku przestępców wyświadczył mi przyjacielską przysługę i tylko ten baran otwierający ogień w centrum miasta pokrzyżował nam plany – jęknąłem – Kto mógł to przewidzieć? - Nikt! – Marika wstała i zaczęła nerwowo przechadzać po pokoju – Nie dręcz się , John wiedział co robi i na pewno nie ma do was pretensji. Teraz skupmy się na tym , żeby go uwolnić.
- Tak szefie, melduję, że mamy jednego z nich. Wprawdzie to tylko ten Amerykanin, ale przez niego dotrzemy do innych. Tak, rozumiem, będę meldować – Henderson zdawał relację swoim zwierzchnikom i wreszcie mógł się czymś pochwalić. Odłożył słuchawkę i ruszył do pokoju obok, gdzie więziono przykutego do łóżka Johna. Nie był groźnie ranny i mógł od razu zeznawać. - Witam! – Pułkownik usiadł na rancie tapczanu – Jestem teraz jedynym człowiekiem, który może ci pomóc, ale.. – tu zrobił długą przerwę –Ty też musisz mi pomóc. - Ja nie potrzebuję pomocy – Latynos zaśmiał się – Leżę sobie w łóżeczku w super apartamencie, to i czego mi jeszcze potrzeba? - Za chwilę nie będziesz już miał tak dobrego humoru – oficer wstał i zaczął przechadzać się po pokoju – Sprowadzimy specjalistów, którzy będą wyrywać ci każdy nerw z osobna z twojego ciała i dojdzie do tego, że będziesz błagał mnie bym cię wysłuchał. - Pieprzę cię! – John wycedził z nienawiścią w oczach. – Od lat prześladujecie nas i nie dajecie nam normalnie żyć. Takich jak was to powinni utylizować jesteście przekleństwem ludzkości. - My jesteśmy prawem . - Pieprzę takie prawo – Latynos zaniósł się niepohamowanym śmiechem – Dlaczego tak często kanalie stanowią prawo? A tak swoją drogą, to może mi powiesz , czemu nas ścigacie? - To nie moja sprawa – wojskowy stanął u wezgłowia łóżka mierząc więźnia zimnym spojrzeniem – Ja mam was ująć i dostarczyć w konkretne miejsce i na tym kończy się moja rola. - To nawet tego ci nie powiedzieli , Ty pachołku władzy? Wysługują się wami, nadstawiacie karku i nawet nie wiecie, za co giniecie. - Za pieniądze – burknął Henderson - i za chwałę kraju. - Kolejność zachowałeś prawidłową. – więzień zaśmiał się ponuro. – Nie pomyślałeś kiedyś, że polujesz na kompletnie niewinnych ludzi, że zamieniłeś się w zwykłego bandytę? - Nie mnie oceniać, czy ktoś jest niewinny. - Dobra, już mam dość tej dyskusji, jest kompletnie bezprzedmiotowa i tak twój mózg nie jest wstanie tego przyswoić. Ostatnie słowa zdenerwowały pułkownika, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Podszedł do jednego z agentów i szepnął do niego – Zatkajcie mu usta i zróbcie niezły łomot, musicie go zmiękczyć, tylko go nie zabijcie. - Już się robi – podkomendny kiwnął głową na swojego kolegę i ruszyli do Johna najpierw jednak zamykając dokładnie drzwi za sobą. Tymczasem oficer usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać nad swoją sytuacją, która wbrew pozorom nie była wcale taka klarowna. Jeden pojmany to było stanowczo za mało. Mało tego dostał poufny rozkaz żeby zlikwidować wszystkie postronne osoby mające związek z tąsprawą, czyli kobiety, a co najgorsze dzieciaka. Tym zawsze się brzydził i starał się usuwać ze swojej grupy agentów mających skłonności do przemocy wobec nieletnich. Jeśli ten szczekaty gnojek nic nie powie to mu łeb urwą, musi coś wymyślić, ale coś takieg, czym przechytrzy tego zarozumialca. Nagle zadzwonił telefon , szybko chwycił słuchawkę. - Tak – wydusił wkurzony, że ktoś mu przerywa jego rozmyślania, ale jak poznał głos to natychmiast zerwał się na równe nogi i stanął na baczność. - Tak, tak, rozkaz – szeptał – rozumiem, wedle rozkazu! – wyłączył telefon i wielkie – Uuuch!- wyrwało się z jego piersi. Dostał wyraźny rozkaz, co ma teraz zrobić, odpowiedzialność przechodziła z niego na dowódcę, teraz był kryty. - Dosyć! – krzyknął przez drzwi do pokoju obok, skąd dochodziły niskie przytłumione dźwięki, nachylił się do ucha swojego zastępcy i coś po cichu mu szeptał. Olbrzymie zdziwienie ukazało się na twarzy kapitana, ale nic nie powiedział i szybko wybiegł z apartamentu.
- Co jest? – John ocknął się nie bardzo wiedząc co się z nim działo. Pamiętał tylko dwóch sadystów tłukących go na oślep po wszystkich częściach ciała, a kiedy doszli do niższych partii nagle stracił przytomność, wszystko uciekło gdzieś daleko, zniknęło. - Ale cisza – szepnął sam do siebie i starał się otworzyć oczy, ale nie mógł . Czuł silną opuchliznę wokół oczodołów i cierpki smak krwi w ustach. - Łobuzy – syknął z bólu starając się poprawić na łóżku i nagle znieruchomiał, był przywiązany sznurem, a przecież pamiętał, że skuto go kajdankami, ciekawe! Szarpnął lewą ręką i poczuł luz w wiązaniu, zaświtała mu iskierka nadziei, a może się uda? Wolno, ale z uporem manipulował dłonią, aż nagle wyślizgnęła się z uwięzi. Cichutko i bez pośpiechu poluzował więzy na drugiej ręce i na nogach, był wolny. Delikatnie uniósł się w górę i zmuszając się do podnoszenia powiek rozejrzał się po pokoju. Był sam, drzwi do drugiej części apartamentu były zamknięte. Wolno zsunął się na podłogę i ostrożnie z wielkim wysiłkiem doczołgał się do wyjścia, zbliżył ucho do futryny i zamarł w bezruchu. Cisza i nic poza tym, czyżby tam tez nie było nikogo? Delikatnie nacisnął klamkę i zrobił niedużą szparkę , tak by dojrzeć wnętrze. Nie, nie było aż tak dobrze, bo na fotelu może z metr od niego spał jeden z oprawców, ciężki sen musiał go złożyć, gdyż nawet rewolwer leżący przypuszczalnie wcześniej na brzuchu zsunął się na podłogę. - Mam cię draniu – syknął przez zęby i unosząc się prawie na samych palcach zaczął zakradać się do swojego prześladowcy. Wolno, wpatrzony z nienawiścią w oblicze śpiącego zbliżył się na odległość może dwudziestu centymetrów, chwycił broń za lufę i bez skrupułów z całej siły uderzył nią w krok agenta. Efekt był piorunujący, napadnięty dosłownie skoczył pod sufit z bólu, a opadając na podłogę ujrzał tuz przed swoim nosem zimną lufę swojego własnego rewolweru. - Fajnie było? Niezły odjazd? – pokiereszowaną twarz Latynosa rozjaśnił wielki uśmiech – A teraz łobuzie odwróć się, ale powoli. Kiedy tamten jęcząc z bólu posłusznie skierował się w przeciwnym kierunku otrzymał pozbawiający przytomności silny cios w potylicę.
- Tfu, śmieć
– John popatrzył
wzgardliwie na
nieprzytomnego i
wolno pokuśtykał
do łazienki.
Zimna woda i
opłukanie twarzy
poprawiły w
moment jego
wizerunek i
wsunąwszy broń
za pasek
ostrożnie
wyjrzał na
korytarz. Było
jednak spokojnie
i delikatnie
zamykając drzwi
szybko skierował
się na schody
przeciwpożarowe. |
Polki w świecie-
Agnieszka Kaźmierska |
Współpraca
Polishwinnipeg.com z czasopismem Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.
Nasza
współpraca polega na publikowaniu wywiadów
z kwartalnika „Polki
w Świecie”
w polishwinnipeg.com a
wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną
opublikowane w kwartalniku ”Polki
w Świecie”. Agnieszka Kaźmierska |
Mój Wiedeń czyli całkiem nowa „Polka w świecie”
Wiedeń działa na zmysły. Na początku
przeraziło mnie kilkudniowe mięso,
A jestem tu całkiem przypadkiem. Pewnie nie ja jedyna. Kilka dni po bajkowym ślubie przyszedł czas na moją pierwszą małżeńską decyzję. Mąż dostał pracę i propozycję studiów doktoranckich na Uniwersytecie Wiedeńskim. Jest utalentowany, a ta praca to dla niego wyjątkowa szansa. Na Zachodzie inaczej traktuje się naukowców: od statusu społecznego, przez warunki rozwoju po płacę. A ja - ambitna i świeżo upieczona pani magister powinnam sobie „jakoś” poradzić. W końcu to tylko cztery lata, w końcu Wiedeń nie leży na końcu świata, w końcu młoda jestem. Kredyt mieszkaniowy w Polsce może poczekać. Wprawdzie języka nie znam (i nie lubię), o Austrii wiem niewiele (Alpy, sznycel i jodłowanie), ale co tam – to też da się przezwyciężyć... Przecież wrócę - zapewniałam przyjaciół i rodzinę, jednocześnie pakując do kartonów książki po polsku (żeby nie zabrakło), moją ulubioną herbatę i majonez. Tak na wszelki wypadek, przecież nie mają takich smacznych. Kilka tygodni później mój dzielny małżonek udaje się do obcej krainy, aby znaleźć nam lokum, aby załatwić góry dokumentów związanych z pracą i mieszkaniem w Wiedniu. Austria jest państwem, które otworzy rynek pracy dla Polaków dopiero 7 lat po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej, czyli w 2011. A poza tym Austriacy to naród ceniący porządek, więc na wszystko potrzebne są pozwolenia. Ordnung to jedno z pierwszych słów, jakich się tu nauczyłam. I w końcu, pomyślnie przebrnąwszy przez gąszcz formalności, niczym król Sobieski przybywam z odsieczą! Po piętnastu godzinach w trasie zakochuję się w Wiedniu, decyduję, że będę tu szczęśliwa i... zasypiam. Wiedeńska codzienność Mieszkamy w wielonarodowej dzielnicy, na ulicy słychać przeróżne języki, prawdziwa Wieża Babel. Tu każdy „prawie nie zna niemieckiego”, rozwijam zatem umiejętności porozumiewania się na migi. Naszą kamienicę obrasta winorośl, a wieczorem do domu wpadają świerszcze. Mieszkanko jest piękne. I nieumeblowane. Zatem zamiast podziwiać uroki Hofburgu czy rozkoszować się przepychem cesarskich ogrodów Schönbrunnu, wybieramy serdeczne podwoje Ikei. W krótkim czasie mój małżonek staje się ekspertem w skręcaniu mebli, a ja mistrzynią wnoszenia ciężarów na 2 piętro. Ze śmiechem i niemałym zaskoczeniem zauważam, że naszemu domowi nadaję charakter prawdziwie polskiego lokum: sztućce w pierwszej szufladzie, klucze na wieszaczku, kwiatki na parapecie. Przytulność najwidoczniej nie ma narodowości. Nie jest łatwo przywyknąć do najprostszych rzeczy: chleb jest za kwaśny i jakiś twardy, nie mogę kupić porannej gazety, a telefon do przyjaciółki kosztuje majątek. Moje małe przyzwyczajenia ulegają zmianie. To wymaga wysiłku. I daje wielką satysfakcję. Ze znalezieniem pracy też nie jest kolorowo. Trzeba znać niemiecki i spokojnie czekać, aż potencjalny pracodawca zechce dopełnić wszystkich procedur związanych z zatrudnieniem obcokrajowca (a to trwa nawet do dwóch miesięcy). Cierpliwość to cnota, jakiej się tu z pewnością nauczę. Stopniowo udaje mi się okiełznać codzienność, przywykam do tutejszych zwyczajów. Pozostaje we mnie, jednak, niejasne acz permanentne uczucie obcości. Dlatego przedziwną wydaje mi się afirmacja, z jaką do rzeczywistości zagranicznej podchodzi wielu naszych rodaków, w ogóle mam wrażenie, że Polacy mają zwyczaj mówienia, że za granicą to wszystko lepiej. Nieprawda, nieprawda, nieprawda. Minie wiele czasu zanim to miejsce nazwę domem. Nie chodzi wszakże, żeby zaczytywać się w „Panu Tadeuszu”, do którego nigdy nie miałam nabożeństwa, albo (o losie!) uczyć się krakowiaka. Rzecz bardziej w tym, że nie mogę wymądrzać się tak jak dawniej, z moimi sąsiadami nie znajdę wspólnych symboli, czegoś co łączy ludzi tej samej narodowości. I nie w tym rzecz, żeby nagle w mojej świadomości Polska stała się upragnionym i utopijnym El Dorado, krainą piękna i słodyczy, bo taką nie jest. Nie zamierzam również opowiadać, jak wspaniała jest rzeczywistość austriacka, a Polska to dno i ciemnogród. Mój osobisty leksykon polskości To już nie czasy, w których trzeba było zdobywać wizę, a w walizkach z zagranicy woziło się nylony i kosmetyki. Teraz świat jest na wyciągnięcie ręki, ważne jednak, aby pamiętać, skąd się pochodzi. Od samego początku rozpoczęliśmy intensywną naukę języka niemieckiego. Po pierwsze – to niezbędne w pracy, poza tym takiej okazji na szybką i bezbolesną edukację po prostu nie można przegapić. Na uniwersyteckim kursie niemieckiego dla obcokrajowców poznaję ludzi z całego świata. Nigeryjczyk James pracuje w hotelu, Włoch Marco konstruuje mikroskopy, a Peruwianka Juanita uczy hiszpańskiego. Na początku milczymy zażenowani. Szybko jednak zdajemy sobie sprawę, że po prostu musimy dogadać się po niemiecku, którego prawie nie znamy! Największe ożywienie w trakcie lekcji panuje wtedy, gdy trzeba coś powiedzieć o sobie, o swoim kraju, o obyczajach. Zdumiewa nieprawdopodobna energia, jaką wyzwala w nas wspomnienie domu, ojczyzny. Przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi, a chwalimy się jak małolaty. Taka właśnie jest i będzie moja polskość tutaj. Dla gości zapraszanych na obiad gotuję zrazy z ogórkiem kiszonym i słoniną. A poczciwy bigos to prawdziwy hit! Nasi austriaccy przyjaciele (Austria jest wszak nazywana „kapuścianym krajem”) zachwycają się jego smakiem i delikatnością. Na koneserów czeka polska wódka oraz słodycze Wedla i Jutrzenki. Zauważyłam, że Polacy uwielbiają popisywać się znajomością języków obcych przed rodakami. Dzielnica w dziwny sposób staje się Bezirkiem, szpital Kraknhausem a kapusta Krautem. Mnie to żenuje. Dlatego postanowiłam nie zapomnieć mówić po polsku, kiedy jadę w rodzinne strony. Po polsku piszę z „ogonkami”: „ę”, „ż” i „ó”, uczę moich nowych przyjaciół prawidłowo wymawiać moje nazwisko z jakże nietypowym „ź” w środku. * * * Wiedeń to stolica europejskiej kultury, a kultura polska jest jej integralną częścią. Cały tydzień wypełniony jest przeróżnymi imprezami po polsku czy o Polsce. Wiedeńczycy znają i cenią naszych kompozytorów, popisują się znajomością polskiej historii, chętnie sięgają po literaturę. Król Jan Sobieski to bohater narodowy, a polskiemu królewiczowi Wiedeń zawdzięcza Albertinę – jedną z największych galerii. Staram się śledzić festiwale teatralne, przeglądam programy kulturalne, uczestniczę w konferencjach, na które przyjeżdżają polscy politycy i naukowcy. Przecież mamy się czym chwalić! Jakże dumna byłam podczas lekcji polskiego dla obcokrajowców, gdy kursanci z zachwytem wsłuchiwali się w nasz język! Jeśli przysłowia faktycznie są mądrością narodu, to niewątpliwie powiedzenie „Cudze chwalicie...” ma sens. Dopiero tu to zrozumiałam. Kiedy pisałam pierwszy artykuł dla „Polek w świecie” przez myśl mi nie przeszło, że sama będę jedną z nich. Teraz jestem Polką w świecie. A ten świat taki mały... ■
|
|
|
|
|
Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
|
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008
|
Irena Dudek
zaprasza na zakupy do Polsat Centre
Moje motto:
duży wybór, ceny dostępne dla każdego,
miła obsługa.
Polsat Centre217 Selkirk Ave
Winnipeg, MB R2W 2L5,
tel. (204) 582-2884 |
|
|
|
|