Copyright ©
Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone
bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w
dokumencie.
16 grudzień 2010 | <<< Nr 157 >>> |
W tym numerze | ||||||||||||
|
||||||||||||
Do Redakcji | ||||||||||||
Wydarzenia warte odnotowania | ||||||||||||
Wiadomości z Polski | ||||||||||||
Wywiad z Bożeną Pawłowską-Kilanowski | ||||||||||||
"Times": polski wkład w zwycięstwo w II wojnie światowej jest "haniebnie pomniejszany" | ||||||||||||
Polityczny Teatr - Wiktor Księżopolski | ||||||||||||
Świąteczny Koncert Szkoły i Zespołu Sokół | ||||||||||||
Tworzenie się nowego porządku świata
cz 9 Carl Johan Calleman |
||||||||||||
Felieton Jacka Ostrowskiego | ||||||||||||
Humor | ||||||||||||
Upadek światowego systemu monetarnego cz 31 | ||||||||||||
Ciekawostki | ||||||||||||
Manitoba - Grudzień w fotografii | ||||||||||||
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego | ||||||||||||
Polki w świecie-Natasza Urbańska | ||||||||||||
Kalendarz Wydarzeń | ||||||||||||
Polsat Centre | ||||||||||||
Kącik Nieruchomości | ||||||||||||
Do Redakcji |
Szanowni Państwo, Fundacja Semper Polonia przekazuje za naszym pośrednictwem informację o nowym portalu społecznościowym, dedykowanym Polonii.
IUVENUM POLONIA MIEJSCE SPOTKAŃ POLONIJNEJ MŁODZIEŻY W INTERNECIE
Portal IUVENUM POLONIA powstał z myślą o polskiej młodzieży na świecie, o młodym pokoleniu Polonii. Jego celem jest przybliżanie spraw, którymi żyje Polska i Polacy oraz informowanie o najważniejszych wydarzeniach społecznych, kulturalnych, gospodarczych i sportowych. Znaczące miejsce znajdują w portalu wiadomości o różnych formach aktywności młodej Polonii, w szczególności informacje o działaniach Klubów Stypendystów i klubów sportowych związanych z SEMPER POLONIA. W ciągu kilku miesięcy funkcjonowania portal zyskał już szeroką rzeszę przyjaciół i stał się miejscem nawiązywania osobistych kontaktów młodzieży z polskim rodowodem z różnych stron świata.
Portal jest nie tylko znakomitym źródłem informacji o Polsce, Polakach i Polonii, ale także o statutowych działaniach Fundacji, która od prawie 15 lat pomaga polonijnym organizacjom i instytucjom na całym świecie. Fundacja SEMPER POLONIA aktywnie wspiera też najbardziej uzdolnioną polonijną młodzież za pomocą stypendiów, stażów i kursów realizowanych w krajach jej zamieszkania oraz w Polsce.
Zapraszamy do odwiedzenia strony www.iuve.pl
Dział Polonii i Promocji
Konsulat Generalny RP w
Toronto
|
Wydarzenia warte odonotwania | ||||||
|
Wiadomości z Polski | ||||
|
Wywiad z Bożeną Pawłowską-Kilanowski | |||
|
"Times": polski wkład w zwycięstwo w II wojnie
światowej jest "haniebnie pomniejszany" |
|||
|
POLITYCZNY TEATR - Wiktor Księżopolski | |||
|
Świąteczny Koncert Szkoły i Zespołu Sokół | ||
|
Tworzenie się nowego porządku świata cz 9. Index | |||
|
Felieton Jacka Ostrowskiego
Podsumowanie |
Humor |
|
|
||
S P O N S O R |
Ciekawostki | ||
|
|
S P O N S O R |
Manitoba- Grudzień w fotografii |
|
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część II |
Książka „Koniec?” powstała
trzydzieści lat temu, kiedy Polska
znajdowała się za żelazną
kurtyną i w każdej chwili groził nam
wybuch wojny o globalnym
zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko
poprawki kosmetyczne ( inne daty ).
Czarnoskóry prezydent USA był w
wersji oryginalnej, pomyliłem się
tylko o kilka lat. J Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem zacząłem od końca. Jacek Ostrowski
W
tym
samym
czasie
Adamsom
z
niecierpliwością
oczekiwał
przyjazdu
grupy
wybrańców.
Ich
przyjazd
się
opóźniał.
Zaczęło
ogarniać
go
zdenerwowanie.
Musi
ich
zabrać
za
wszelką
cenę.
- Cholera, co się stało? – pomrukiwał pod nosem. - Jack! – Johnson wbiegł do kabiny – musimy startować , nie możemy dłużej czekać. Są rozkazy – Natychmiast startować!!!! - Cholera! Co mam robić – Adamsom miotał się po kabinie wyglądając nerwowo przez okno. - Jak to co? Startujemy! – Johnson ryknął mu nad uchem. - Nie masz wyjścia. Chętni na wyprawę zawsze się znajdą. - Cholera! Startuj! – Jack się zdecydował. Nie miał innego wyjścia, bo dalsza zwłoka groziła śmiercią. - No, bardzo mądra decyzja – mruknął Johnson wycofując się do swojej kabiny. W chwilę później gigantyczny kadłub drgnął i zaczął powoli ruszać z miejsca. Olbrzymi stalowy ptak ruszał w swoją ostatnią, ale jak ważną misję. Narastał ryk silników, czuć było jak nabierał szybkości, aż nagle olbrzym zadarł raptownie dziób ku górze i oderwał się od płyty lotniska. Majestatycznie zatoczył olbrzymie koło nad lotniskiem, tak jakby chciał się pożegnać i po chwili zniknął za horyzontem. ROZDZIAŁ II Drgania ustąpiły i zgasło czerwone światło w suficie. Rozległ się zgrzyt rozpinanych pasów bezpieczeństwa. Cisza, straszna cisza. Samolot powoli nabierał wysokości. Z boku dochodził niski pomruk potężnych silników. Nikt się nie ruszał , wszyscy siedzieli tak, jak w momencie startu, pogrążeni we własnych myślach. Wiedzieli, że nigdy tu nie wrócą , że za kilka minut to wszystko, ten ich świat przestanie istnieć. Podświadomie czuli bliskość wrogich rakiet, z którymi musieli się niebawem minąć. Tak, jakie to symboliczne – spotkanie w locie, śmierci z nadzieją. - Lecimy – głos Wilkinsa wyrwał wszystkich z zadumy. -Brawo, stwierdzenie godne wielkiego filozofa. Szkoda, że nie będzie pan miał możliwości wykazać się w tej dziedzinie - odburknął zgryźliwie Mc Donald. - Pan nawet w fizyce nie może się niczym wykazać - odgryzł się tamten. - Panowie, uspokójcie się , wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale to nie powód do kłótni - zrugał ich Szulz. Adamson przysłuchiwał się wszystkiemu z zainteresowaniem. Rzucało się w oczy, że atmosfera wśród fizyków nie jest najlepsza. Szulc, Zimmerman i Raszel przypominali typowych naukowców - opanowani , wzbudzający zaufanie. Natomiast pozostali byli jedną wielką zagadką. Rozmyślania przerwał mu Johnson. Z hukiem otworzył drzwi od kabiny pilotów, wkroczył do przedziału pasażerskiego i rozsiadł się w fotelu obok Jacka. Rozłożył trzymaną w ręku mapę. - Lądujemy w kwadracie D-4 - powiedział pokazując jakiś punkt na płachcie papieru. - Według naszego wywiadu jest tam podobno niewykończone lotnisko i duży hangar, w którym macie się ukryć. Zresztą otrzymałeś dokładne wytyczne i nie muszę ci tego mówić. Jack rozłożył mapę na kolanach i zaczął wnikliwie jej się przypatrywać. - Znam te tereny , to jakieś 100 mil od Warszawy. Świetnie je pamiętam. To chyba dobre miejsce, gdyż jest tam dużo gęstych lasów i raczej rzadka zabudowa. To miasto w okolicy nazywa się ? ...zaraz, jak ono się nazywa? O! wiem - Włocławek! - Tak ! - przytaknął zaskoczony wiedzą Adamsona kapitan. Tamten to zauważył. - Nie dziw się, kilka lat przebywałem w Polsce. Piękny kraj, sympatyczni ludzie. Porucznik uśmiechnął się - wspomnieniami zaczął wracać do swojego ostatniego pobytu w tym bardzo gościnnym kraju, lecz nie misja, a zupełnie coś innego utkwiło mu w pamięci. To coś miało na imię Magda. Studiowała medycynę na Akademii Medycznej w Warszawie .Wysoka, szczupła o kruczoczarnych długich włosach i niesamowicie niebieskich oczach zachwyciła go swoją urodą. Później okazało się, że i jej charakter oszołomił młodego oficera. Potrafiła w tym skrytym i pełnym nieufności człowieku wskrzesić radość życia, wszczepić okruchy optymizmu w jego pesymistycznie nastawioną duszę. To naprawdę nie było łatwe. Poznali się zupełnie przypadkowo w sklepie z ciuchami. Taki zwykły mały sklepik przyklejony do jakiegoś supermarketu. Nie pamiętał, jaka to była ulica, ale trafiłby tam nawet teraz i to z zawiązanymi oczyma. Całe stosy szmat i mnóstwo młodych dziewcząt kopiących w wielkich skrzyniach – tak to wyglądało. Chciał rozmienić banknot i dlatego tam zajrzał. Stanął grzecznie w kolejce jak zwykle zamyślony i niewidzący Świata. Dopiero dialog stojącej przed nim dziewczyny z kasjerką przywrócił go rzeczywistości. Student groszem nie śmierdzi , tak i jej zabrakło pieniędzy na atrakcyjny ciuch. Chyba to był jakiś sweter? Tak, pamiętał dobrze, że to na pewno był sweter. Wszystko to co dotyczyło Magdy, dobrze pamiętał. Był to ostatni egzemplarz, a ekspedientka nie zgodziła się na wpłacenie zadatku i doniesienie brakującej kwoty. Zrobiło mu się żal dziewczyny. Zaproponował pożyczkę ale nie chciała się zgodzić. Dopiero po dłuższej namowie zmieniła decyzje, ale pod warunkiem, że zwróci pieniądze jeszcze tego samego dnia. Tak się zaczęła ich znajomość, która z czasem nabrała zupełnie innych barw. Mimo olbrzymiej ilości zajęć Adamsonowi udawało się chociaż raz w tygodniu porywać Magdę na zwariowane wypady. W niesamowitym tempie poznawał ten piękny i pełen reliktów przeszłości kraj. Poznawał to wszystko od zupełnie innej strony niż normalnie. Zawodowo bowiem spotykał wyłącznie szpiegów i polityków, a ponieważ ci drudzy często byli szpiegami, to właściwie spotykał tych pierwszych. Magda pokazała mu swoją ojczyznę od tej prawdziwej strony, od strony normalnych ludzi. Wspaniałe przeżycie. Któregoś dnia poznał jej ciotkę , ciężko chorą sędziwą kobietę. To ona ją wychowała. Rodzice Magdy zginęli bowiem w wypadku samochodowym, kiedy miała trzy lata. Na ciotkę spadł ciężar wychowania sieroty. Teraz dziewczyna zwracała dług swojej przybranej "matce", a robiła to nie z obowiązku moralnego , ale naprawdę z serca. Jack wielokrotnie próbował wspomóc ją finansowo, lecz zawsze spotykał się ze stanowczą odmową. Jedyne prezenty, które przyjmowała, to były kwiaty, a w szczególności czerwone róże. Uwielbiała je. Wiedział, że odrzucanie pomocy było przede wszystkim pokazaniem bezinteresowności Magdy w stosunku do niego. Ten raj na ziemi trwał ponad dwa lata i musiał się kiedyś skończyć. I oto któregoś dnia zakomunikowano mu, że zostaje przeniesiony do Japonii. Spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Co robić??? – to pytanie krążyło mu po głowie. Wpadł w panikę i to chyba pierwszy raz w życiu. Oficer do zadań specjalnych, prymus Akademii Wojskowych, członek elitarnej grupy antyterrorystycznej był przerażony!! Z niecierpliwością i niepokojem czekał na sobotnie spotkanie. Podjechał pod dom ciotki Magdy. Dziewczyna czekała już na niego. Wyglądała jak zawsze uroczo. Dziwne, ale założyła na siebie ten sweterek dzięki któremu się poznali. Przypadek, czy znak opatrzności – taka myśl przeleciała przez jego skołatany umysł. Serce zabiło mu mocniej, ale jednocześnie ścisnęło go coś w dołku. Dziewczyna była zdenerwowana, tak jakby przeczuwała nadchodzące wypadki. Tym razem pojechali w kierunku Gdańska. Jack bał się tej rozmowy, ale doszedł do wniosku, że łatwiej wyksztusi to z siebie podczas podróży. Przejechali co najmniej sto kilometrów, nie zamieniając słowa. To były chyba najdziwniejsze oświadczyny, jakie świat widział. Facet poprosił o rękę patrząc się na drogę a nie w oczy ukochanej. Jego wyjazd był szokiem dla Magdy. Nie zgodziła się na ślub i mimo nalegań i próśb, decyzji nie zmieniła. Byłą to jedna z ich najkrótszych randek i najbardziej dramatyczna. Nigdy nie zapomni jej ostatnich słów- „Jack, kocham ciebie, lecz moje miejsce jest tu w Polsce. Nigdy nie zapomnę tych chwil, a jeśli jesteśmy przeznaczeni dla siebie, to los wcześniej czy później nas połączy”. Po czym trzasnęła drzwiami od samochodu i pobiegła w kierunku domu. Jej długie włosy powiewały na wietrze, aż znikły w wejściu do budynku. Ostatnie dni przed odlotem Adamson poświęcił na próby odszukania Magdy , które niestety były bezowocne. U ciotki nikt nie podchodził nawet do domofonu, a prawdziwe miejsce zamieszkania dziewczyny było mu nieznane(zawsze odbierał ją od ciotki). Błąkał się po uczelni, wierząc w przypadkowe spotkanie. I oto nadszedł dzień wyjazdu. Jadąc na lotnisko nerwowo obserwował przechodniów, jakby łudząc się, że jeszcze nie wszystko stracone. Jednak nigdzie jej nie dojrzał. Po załatwieniu odprawy paszportowej, gdy wychodził z gmachu dworca lotniczego usłyszał swoje imię. Odwrócił się raptownie. Nic nie mógł dojrzeć i dopiero po chwili spojrzał w górę ku tarasom usytuowanym na dachu budynku. Nic nie mógł wypatrzeć, kiedy nagle rzuciła mu się w oczy sylwetka kobiety stojącej na lewym bocznym balkonie. Tak, to była ona ! Stała jakby przygarbiona i apatycznie machała ręką. Jack poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, nie mógł słowa wyksztusić . Ocucił go głos stewardesy nawołujący do szybszego wchodzenia do środka. Odwrócił się na pięcie i pewnym krokiem skierował się ku schodkom . Jeszcze w momencie startu widział przez okienko sylwetkę samotnej dziewczyny wpatrzonej w odlatujący samolot. - Poruczniku ! - obcy głos przerwał rozmyślania Adamsona . Obok jego fotela stał drugi pilot - Kapitan prosi do siebie. - Już idę - zaniepokojony zerwał się z miejsca i ruszył w kierunku kabiny pilotów. -Pierwsze problemy ? Komplikacje? - mruknął pod nosem, przekraczając próg kabiny. Musiał chwilę przyzwyczajać wzrok do półmroku, żeby ujrzeć Johnsona. Kapitan faktycznie miał niewesołą minę. - Jack - zwrócił się tamten do niego. - Przygotowując plany, zapomnieli spenetrować teren, a informacje o tym obiekcie są stare i mogą się zasadniczo różnić od stanu faktycznego. To są informacje sprzed trzech lat. Stoimy przed dużym problemem i musimy liczyć się z różnymi niespodziankami do lądowania w samym środku bazy wojskowej włącznie. - Cholera! – wkurzył się Adamsom - Tak ważna misja, a nie sprawdzono podstawowych danych. Ted, nie mamy innego wyjścia i musimy tu lądować. - A jeśli nadzieję maszynę na słupy energetyczne, czy co gorsza na budynek ? – Johnson był wyraźnie zaniepokojony. - Musisz lądować i trzeba wierzyć w szczęście. Inne lotnisko nie wchodzi w grę. Tu albo nigdzie! - Okey ! - mruknął Kapitan – lądujemy w kwadracie D-4, tak jak było w planie. - Kiedy to nastąpi ? - spytał Jack . - Za dziesięć minut i trzymaj mocno kciuki. - W porządku, będzie dobrze, a teraz idę na swoje miejsce - Adamson odwrócił się i wyszedł z kabiny. Zapaliło się czerwone światło w suficie - sygnał do zapinania pasów. Wszyscy uczestnicy wyprawy skrupulatnie przypięli się do siedzeń. Silny wstrząs targnął kadłubem – włączyły się silniki pionowego lądowania. Mimo że jeszcze wysoko w powietrzu samolot zaczął się zatrzymywać. Dla kogoś, kto leciał czymś takim pierwszy raz w życiu, wrażenia były niesamowite. Wydawało się, że maszyna za chwilę runie na ziemię i tylko dziwnym zrządzeniem losu utrzymuje się w powietrzu. Nagle nadszedł moment kulminacyjny. Samolot na chwilę zawisł nieruchomo, by zaraz powoli zacząć się opuszczać. Efekt był bardzo niemiły, gdyż żołądki zaczęły podchodzić wszystkim do gardeł. Kolos z niesamowitym hukiem powoli, ale cały czas schodził w dół. Lądowanie miało trwać około dwóch minut, ale dla niektórych była to wieczność. Jack martwił się teraz tylko o jedno - czy plany odpowiadają stanowi faktycznemu, bo jeśli nie, to lepiej nie myśleć, co będzie dalej. Zacisnął usta, zamknął oczy i odruchowo ścisnął ręce na oparciu fotela. Czekał i drżał. Bał się, naprawdę się bał. Nagle silne uderzenie wstrząsnęło maszyną. Samolot dotknął ziemi i znieruchomiał. Silniki stopniowo zaczęły tracić swoją moc, by po chwili zamilknąć. Uff – udało się! –odetchnął z ulgą ROZDZIAŁ III Jeszcze miesiąc temu, gdyby ktoś mi powiedział, że ode mnie, Jacka Adamsona będzie zależała przyszłość ludzkości, zaśmiałbym mu się w twarz. To było tak absurdalne, że dzięki teorii absurdu stało się faktem. Nie prezydent, nie generał, czy nawet jakiś pułkownik, ale ja, zwykły porucznik, zostałem tym, od którego wszystko zależy. Ciężkie brzemię , wielka odpowiedzialność, ale i wielkie wyzwanie. To jest ta adrenalina która zawsze mnie napędzała, to mój żywioł. Myśli kłębią mi się jedna za drugą, ale sytuacja pobudza do działania. Tak, trzeba działać!! Otrząsnąłem się z tego niby letargu, odpiąłem pas bezpieczeństwa i zerwałem z fotela . - Thomson, pójdzie pan ze mną ! – zwróciłem się do sierżanta - reszta zostaje na miejscach. Podeszliśmy ostrożnie do włazu. Mocno chwyciłem za rękojeść mechanizmu odblokowującego drzwi i szarpnąłem do góry. Blokada puściła i właz bezszelestnie przesunął się na bok. W tym momencie uderzył nas powiew świeżego powietrza, poczuliśmy zapach roślinności , przyjemny aromat wiosennego przebudzenia przyrody. Ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz. Dużo nie było widać. Jedynie księżyc oświetlał teren, a to było trochę za mało. Samolot stał na skraju lasu w odległości około trzystu metrów od dużego budynku. To pewnie ten hangar- pomyślałem. Niestety tylko tyle było w zasięgu naszego wzroku. Wszędzie panowała ponura nieprzenikniona ciemność. Nigdzie żadnego światła ani jakichkolwiek odgłosów zwiastujących obecność postronnych ludzi. Odwróciłem się do sierżanta- Niech pan poda drabinkę. Musimy spenetrować okolicę, żeby zabezpieczyć teren. Rozwinięcie przenośnych schodków zajęło nam minutę i ostrożnie zsunęliśmy się na ziemię. Teren, po którym stąpaliśmy, był twardy i zbity. Przypuszczalnie budując halę, od razu utwardzano teren pod pasy startowe. Okoliczność sprzyjająca, ponieważ należało cały ładunek przetransportować, i to jak najszybciej, do hangaru. Ciężkie kontenery mogły sprawić problem na grząskim gruncie. Ostrożnie posuwaliśmy się w kierunku wielkiej hali, by wkrótce dotrzeć do dużych stalowych wrót. Niestety były zamknięte. Thomson oświetlił bramę, ale nie było ani kłódki, ani też zamka. - Cholera! Są zamknięte od środka – szepnąłem. - Poruczniku! - sierżant trącił mnie w ramię - musi być inne wejście gdzieś z boku. Obejdźmy budynek, a na pewno jakoś wejdziemy do środka. Kiwnąłem na znak zgody i zaczęliśmy wolno obchodzić budynek. Zeszło nam z dziesięć minut nim wreszcie natrafiliśmy na małe drzwiczki zamknięte na dość prymitywny zamek Nie z takimi sobie radziłem. Wyciągnąłem z kieszeni kawałek stalowego drutu, a następnie odpowiednio go ukształtowałem. Na szczęście noszę ze sobą takie dziwne drobne przedmioty. Nieraz ratują życie. Kawałek stali pokonał mechanizm zamka i pod naciskiem naszych ramion drzwi ze zgrzytem ustąpiły. - Zaraz zapalę większy reflektor - Thomson schylił się i wyciągnął z torby dużych rozmiarów latarkę. Silny snop żółtego światła skierowaliśmy na wnętrze, ale to też było za mało. Budynek był naprawdę wielki i żeby go oświetlić, potrzeba było co najmniej kilka takich reflektorów. Oświetlając miejscowo można było dojrzeć olbrzymie słupy podtrzymujące konstrukcję dachu, tonące w ciemności przypominały scenerię z dreszczowca, a nie naszą nową bazę. Powoli zaczęliśmy iść w kierunku bramy. Drzwi były za małe, żeby można było nimi przenieść cały nasz ekwipunek. Musieliśmy sforsować zamki od głównego wejścia. Niestety samo dojście to była niezła sztuka. Szliśmy prawie na wyczucie, potykając się co chwila o jakieś stare cegły czy kawałki blachy. Rumor powstawał przy tym wręcz niesamowity. Nie zważaliśmy na to i parliśmy do przodu. Ciągle wydawało nam się, że dochodzimy do celu, a tymczasem szliśmy, szliśmy i końca hali nie było widać. Nie wiem, ile minęło czasu, ale była to dla mnie wieczność. Wreszcie dotarliśmy do celu. Thomson dokładnie oświetlił bramę i od razu zauważyliśmy potężną zasuwę. Wystarczyło ją tylko unieść. Tylko ? czy może aż? Nie zawsze jest to takie proste. - Sierżancie, niech pan powiesi latarkę i spróbujmy wspólnymi siłami – zwróciłem się do mojego towarzysza. – Dobra! –umocował reflektor na ścianie w ten sposób, by oświetlał rygiel. Zaparliśmy się mocno i chwyciliśmy za zardzewiały uchwyt. Cholera, nawet nie drgnął. – Niech Pan bujnie bramą a ja będę próbował dalej – krzyknąłem – Może to pomoże. Nie wiem, które to było podejście, ale wreszcie rygiel zaczął ustępować, żeby po chwili zupełnie puścić. Okropny zgrzyt zardzewiałych zawiasów i brama się rozwarła. Droga do wnętrza stała otworem. Nareszcie! Nie widziałem twarzy Thomsona, ale czułem, że jemu też ulżyło. Wreszcie można rozpocząć wyładunek. Lewą ręką sięgnąłem do paska, gdzie miałem przytroczony radiotelefon i, nie zwlekając odpiąłem go. Po omacku znalazłem włącznik i uruchomiłem. - Johnson, słyszysz mnie? – krzyknąłem do mikrofonu. — Tak, słyszę ! - odezwał się znajomy głos w głośniczku. – Wszystko w porządku? - Tak, możesz podnosić dziób samolotu, rozpoczynamy wyładunek. - O.K. Musimy się spieszyć, trzeba skończyć przed świtem. - Zbieramy się – zamruczałem pod nosem i ruszyliśmy w drogę powrotną. Kiedy byliśmy w połowie drogi, zabłysły potężne reflektory po bokach maszyny oświetlając praktycznie cały teren aż do hangaru. Olbrzymi transportowiec drgnął i nagle dziób zaczął powoli się podnosić. Towarzyszył temu niski szum siłowników które z wielkim trudem otwierały dostęp do przestrzeni ładunkowej. Podeszliśmy bliżej. Widok był niespotykany. Cały przód samolotu sterczał wysoko w górze, a poniżej ukazał się otwór wysokości jednopiętrowej kamienicy. Widziałem różne transportowce, ale ten bił wielkością wszystkie na głowę. - Sierżancie ! Niech pan zawoła Gotfryda i tych dwóch młodszych naukowców, a ja pójdę rozejrzeć się po ładowni – rzuciłem przez ramię do Thomsona i wspiąłem się do góry. Nie było to zbyt skomplikowane, ponieważ w momencie otwierania luku opuszczał się automatycznie bardzo szeroki podest. Ładownia była długim pomieszczeniem zastawionym po obu stronach potężnymi stalowymi kontenerami, a każdy z nich znajdował się na specjalnej niskiej przyczepce umożliwiającej natychmiastowy wyładunek bez użycia dźwigu. Przy samym wejściu stał mały ciągnik gąsienicowy. Znałem te ciągniki dobrze. Wyglądały niepozornie, ale moc w nich drzemała piekielna. Często używano ich do usuwania uszkodzonych czołgów z pola walki. Kontenery, tak jak i ciągnik, były bardzo starannie przymocowane do podłoża. Wielkie ilości lin i specjalnych pasów uniemożliwiały jakikolwiek ruch podczas lotu. Spojrzałem nerwowo na zegarek.- Pomocników nie widać! - No,idą. - odetchnąłem z ulgą zauważywszy zbliżającą się grupkę. Kiedy weszli na pokład, sierżant gwizdnął z zachwytu, ujrzawszy pojazd. - Cacko ! - syknął przez zęby. – Bardzo lubię ten sprzęt i jeśli pan pozwoli, to go uruchomię. Kocham te zabawki. – Wyraźnie był podekscytowany. - Dobrze - zgodziłem się - tylko proszę delikatnie , ponieważ nie możemy pozwolić sobie na uszkodzenie tak potrzebnej maszyny. Pan odpala ciągnik, a my idziemy odcinać pasy i liny mocujące. Ruszyliśmy wzdłuż ładowni, uwalniając z uwięzi nasze wyposażenie. Gdzieniegdzie trzeba było wspomóc się stalowymi drągami, innym razem ciężkim młotem. Fizycy nie byli zbyt chętni do pomocy i głównie ja z Gotfrydem wykonaliśmy „brudną robotę”. Ponieważ wszystko umocowano solidnie, to dopiero po upływie około pół godziny, doszczętnie wyczerpani, odczepiliśmy ostatnią linę. Thomsonowi również szło nienajlepiej, gdyż dochodziły do nas klątwy i gniewne pomrukiwania. Nareszcie my, jak i on uporaliśmy się ze swoimi kłopotami. Silnik zawarczał swoimi czterystoma końmi mechanicznymi, zabłysły reflektory umieszczone po obu stronach maski - ciągnik ruszył wolniutko i ostrożnie podjechał pod pierwszy kontener. Sierżant znał się na rzeczy, bo w chwilę potem usłyszeliśmy trzask automatycznego zaczepu, co oznaczało zblokowanie pojazdu z przyczepą. - Podłączyć następny ! - krzyknąłem do Gotfryda. - Nie da rady! Za słaby silnik i nie pociągnie takiego ciężaru - opierał się tamten. - Musi! Spójrz pan na dwór, już świta. Trzeba się spieszyć - dosłownie ryknąłem i zaraz dodałem dużo spokojniej - Jeśli ktoś nas zauważy, to wszystko mogą diabli wziąć. Robimy i tak taki hałas, że słychać nas w promieniu dwóch kilometrów. Trzeba zaryzykować ! -odwróciłem się na pięcie i natarłem ramieniem na przyczepę. Wolniutko popchnęliśmy drugi kontener i ponownie zgrzytnął zaczep. Kolumna była gotowa do drogi. Silnik zaczął wchodzić na obroty. Pojazd drgnął i powoli ruszył w dół. Wolno, jakby z wysiłkiem, parł z samolotu po stalowym trapie w kierunku hangaru. Thomson chociaż bardzo przejęty swoją rolą prowadził delikatnie i z wyczuciem. Ciągnik jechał wolniutko, my zaś szliśmy po bokach, obserwując drogę. Baliśmy się rowu czy pojedynczej dziury , które mogły spowodować wywrotkę ale wszystko układało się po naszej myśli i bez przygód dotarliśmy na miejsce. Światła ciągnika rozświetliły halę. Mogliśmy zatem znaleźć jakieś względnie czyste i równe miejsce. Znajdowało się ono dwadzieścia metrów od bramy po lewej stronie. Tam też postanowiłem ulokować naszą bazę. Pokazałem sierżantowi, gdzie ma ustawić przyczepy. Kiedy podjechał na miejsce, podbiegłem i zwolniłem zaczepy. Ciągnik raptownie ruszył do przodu a kontenery zostały. - No i co panie poruczniku ? Udało się? - zwróciłem się z nieukrywaną satysfakcją do stojącego z boku Gotfryda . - No cóż, chylę czoła – pokręcił z niedowierzaniem głową. - Teraz ja pojadę z sierżantem po dalsze przyczepy, a pan pokieruje rozładunkiem zwiezionych rzeczy. - O.K. ! - odparł grafolog i poszedł w kierunku stojących na uboczu i zażarcie dyskutujących naukowców. Ja tymczasem podbiegłem do ciągnika i wślizgnąłem się do środka. - O, cholera, jak tu ciasno –wyrwało mi się mimochodem. Kabina wielkością przypominała mały koreański samochód. Dziesiątki przełączników i jeszcze więcej kolorowych światełek. Jak on się w tym może połapać- pomyślałem. - Świetnie, Thomson - poklepałem kierowcę po ramieniu – wspaniale pan jeździ tym wehikułem i oby tak dalej. Teraz zawracaj, zwieziemy następne kontenery. - No to jedziemy – dodał gazu , silnik wszedł na wyższe obroty, a pojazd energicznie zakręcił na jednej gąsienicy i ruszyliśmy w kierunku samolotu. Teraz poszło dużo sprawniej i kiedy inni rozpakowywali urządzenia my we dwóch holowaliśmy przyczepę za przyczepą. Nie minęły dwie godziny od rozpoczęcia akcji, a cały ekwipunek znajdował się w budynku. Kontenery ustawiliśmy w prostokąt, a dwa z nich umieszczone pośrodku przeznaczone były na mieszkania. W pierwszym mieli zamieszkać fizycy, a w drugim Gotfryd, Thomson i ja. Zostawiłem wszystkich przy pracy, a sam postanowiłem wrócić do samolotu. Było już widno. Za dnia wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Olbrzymi pusty teren w samym środku olbrzymiego lasu i wielki hangar na skraju niedokończonego lotniska. Odnosiło się wrażenie, że porzucono to wszystko nagle , jednego dnia. Jak było naprawdę, to nie wiem, przypuszczalnie nigdy się nie dowiem. Zresztą, czy to teraz ważne ? Rozglądając się wokoło, dotarłem w końcu do samolotu. Przy włazie czekał na mnie Johnson. Stał oparty o przednie koła. Dziób był już na miejscu, a maszyna gotowa do startu.
|
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora. |
Polki w świecie-
Natasza Urbańska |
Współpraca
Polishwinnipeg.com z czasopismem Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.
Nasza
współpraca polega na publikowaniu wywiadów
z kwartalnika „Polki
w Świecie”
w polishwinnipeg.com a
wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną
opublikowane w kwartalniku ”Polki
w Świecie”.
|
|
|
|
Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008
Czyszczenie
Wentylacji |
|
Irena Dudek
zaprasza na zakupy do Polsat Centre
Moje motto:
duży wybór, ceny dostępne dla każdego,
miła obsługa.
Polsat Centre217 Selkirk Ave
Winnipeg, MB R2W 2L5,
tel. (204) 582-2884 |
|
|
|
|