Copyright ©
Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone
bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w
dokumencie.
30 grudzień 2010 | <<< Nr 159 >>> |
W tym numerze | ||||||||||
|
||||||||||
Od Redakcji | ||||||||||
Do Redakcji | ||||||||||
Wydarzenia warte odnotowania | ||||||||||
Wiadomości z Polski | ||||||||||
Zdjęcia od czytelników | ||||||||||
Tworzenie się nowego porządku świata cz 11 | ||||||||||
Felieton Jacka Ostrowskiego | ||||||||||
Humor | ||||||||||
Upadek światowego systemu monetarnego cz 33 | ||||||||||
Ciekawostki | ||||||||||
Manitoba - Grudzień w fotografii | ||||||||||
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego | ||||||||||
Polki w świecie- Agata Młynarska | ||||||||||
Kalendarz Wydarzeń | ||||||||||
Polsat Centre | ||||||||||
Kącik Nieruchomości | ||||||||||
Czyszczenie wentylacji - Duct Cleaning | ||||||||||
Od Redakcji | |
|
Do Redakcji |
Szanowny Panie
Bogdanie,
Z góry serdecznie
dziękuję za
umieszczenie naszej
gazety w Pańskim
Biuletynie. Tadeusz
Michalak
Szanowni
Państwo,
Szanowni
Państwo, |
Wydarzenia warte odonotwania | ||||||
|
Wiadomości z Polski | |||||||
|
Zdjęcia od czytelników | |||
|
Tworzenie się nowego porządku świata cz 11. Index | ||
|
Felieton Jacka Ostrowskiego
Dziwne spotkanie
cd. |
Humor |
|
|
||
S P O N S O R |
Upadek światowego systemu monetarnego cz. 33 |
Dzisiejszy segment w całości
poświęcony WikiLeaks
|
Ciekawostki | ||
|
|
S P O N S O R |
Manitoba- Grudzień w fotografii |
|
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część III |
Książka „Koniec?” powstała
trzydzieści lat temu, kiedy Polska
znajdowała się za żelazną
kurtyną i w każdej chwili groził nam
wybuch wojny o globalnym
zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko
poprawki kosmetyczne ( inne daty ).
Czarnoskóry prezydent USA był w
wersji oryginalnej, pomyliłem się
tylko o kilka lat. J Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem zacząłem od końca. Jacek Ostrowski
-
Przecież
wiadomo,
że
noga
jest
nie
do
wyleczenia
, a
nie
mogę
być
dla
was
ciężarem.-
tłumaczył
z
przejęciem.
- To jeszcze zdąży pan zrobić, nie ma pośpiechu – odparłem, odwróciłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Na zewnątrz czekał na mnie Thomson. Widziałem zaniepokojenie na jego twarzy, lecz o nic nie spytał . Myślę że wyraz mojej twarzy wystarczył mu za odpowiedź. - Wstrzyknij mu morfinę i przyjdź zaraz do mnie – zadecydowałem - i jeszcze jedno (tu spojrzałem przeciągle na niego) nie dawaj mu rewolweru. Będę na zewnątrz. - Ok. ! - Thomson poszedł po narkotyk, a ja tymczasem wyszedłem przed bramę hangaru. Usiadłem na leżącej nieopodal starej desce i zamyśliłem się. Sytuacja nagle zaczęła się komplikować. Zdrowy rozsądek nakazywał rozwiązanie sugerowane przez Gotfryda, lecz nie było to zgodne z moim sumieniem. Współczułem mu i musiałem znaleźć jakiejś wyjście. Ale jakie? To było podstawowe pytanie. Najprostsze rozwiązanie, ale i najniebezpieczniejsze, to zawiezienie go do Warszawy , do kliniki ortopedycznej . Odgłos skrzypiącego pod butami piasku przerwał mi moje rozmyślania. Nadchodził Thomson. - Siadaj !- zwróciłem się do niego, robiąc miejsce na desce - Mam dla ciebie zadanie ! - Świetnie ! - rzekł z nieukrywanym entuzjazmem. -Otóż - kontynuowałem - potrzebny mi jest samochód , duży osobowy pojazd, nie chcę żadnej "pchły" , gdzie człowiek obija sobie kości , ale porządną gablotę. Wóz musi być zaopatrzony w paliwo i musi być pełnosprawny technicznie. Mamy mało czasu, więc ruszaj natychmiast. - To fraszka - uśmiechnął się. - Oby! Tylko pamiętaj - dodałem - nie chcę mieć na karku policji. -Nie jestem amatorem - sierżant poczuł się urażony. -No to powodzenia !- wstałem i poszedłem odwiedzić rannego. Ostrożnie zajrzałem do pomieszczenia, ale Gotfryd nie spał. Niestety stan jego zdrowia wyraźnie się pogarszał. Gorączka niebezpiecznie wzrosła, noga zaczęła puchnąć , trzeba było szybko działać. Spojrzał pytająco na mnie, ale moja twarz była nieprzenikniona. Nie, nawet nie mogłem go pocieszać tak byłem wzburzony. Wybiegłem trzaskając drzwiami i poszedłem coś zjeść. Czułem przeraźliwy głód. – to chyba z nerwów. Około piętnastej zajechał pod hangar dość dobrze prezentujący się pojazd. Duże przyzwoite auto w kolorze szarym budziło zaufanie. Thomson wykonał zadanie. Szybko zmieniliśmy tablice rejestracyjne. Kilka kompletów mieliśmy w zapasie . W tym samym czasie inni przynieśli Gotfryda i ostrożnie ulokowali go na tylnym siedzeniu. Był już nieprzytomny i strasznie się rzucał. - Wstrzyknij mu więcej morfiny - powiedziałem do sierżanta - a ja tymczasem pójdę po swoje „manele”. Właściwie nie szedłem, ale biegłem po swoje rzeczy. Czas naprawdę naglił. Kiedy wróciłem , ranny zachowywał się już spokojnie, narkotyk działał. Wszyscy zebrali się przy samochodzie. - Sierżant Thomson zostaje szefem ekipy na czas mojej nieobecności - oznajmiłem naukowcom - Powinienem wrócić jutro, chyba że wynikną jakieś nieprzewidziane okoliczności, to wtedy opóźni się mój powrót maksimum – tu zawahałem się -jeden dzień. ROZDZIAŁ IV Wsiadłem za kierownicę, zamknąłem drzwi i nacisnąłem przycisk rozrusznika, silnik równo zaskoczył. Ostrożnie zawróciłem i wolno ruszyłem do przodu. Musiałem się przyzwyczaić do pojazdu, ale już widziałem, że to będzie proste. Skierowałem się do pobliskiej żwirówki. Z uwagą omijałem wszystkie nierówności, gdyż każdy wstrząs, był bardzo odczuwalny przez rannego. Po chwili we wstecznym lusterku zniknęło lotnisko, a po może pięciu minutach dojechałem do głównej drogi. Kiedy poczułem jednak pod kołami twardą asfaltową nawierzchnię, ostro nacisnąłem gaz. Jechałem szybko, ponieważ ruch był niewielki, pogoda dobra - jednym słowem warunki sprzyjały podróży . Podróż była wyliczona na jakieś dwie godziny. Pierwsza upłynęła bez jakichkolwiek przeszkód. Gotfryd spał, a ja cały czas miałem pustą drogę. Rozglądałem się wokoło ale co dziwne… nie widziałem nic interesującego. Raczej wszędzie pusto, w ogóle brak ludzi. To może było specyficzne, właśnie ten brak ludzi. Koło Sochaczewa, czyli 60 km od celu, zobaczyłem po raz pierwszy patrol policyjny. Profilaktycznie zwolniłem, aby nie dać pretekstu do zainteresowania się moja osobą. Niestety, na nic się to nie zdało. Na środek jezdni wyszedł policjant, dając sygnał do zatrzymania. Wolniutko zjechałem na pobocze i wyłączyłem silnik. Było ich tylko dwóch i w razie komplikacji musiałbym ich zlikwidować. Z niepokojem spojrzałem na grafologa, ale leżał spokojnie. Oby tak dalej - pomyślałem i otworzyłem drzwi .Uczyniłem to w odpowiednim momencie, gdyż właśnie zbliżał się funkcjonariusz. Wyglądał śmiesznie, wielki dryblas w trochę jakby przyciasnym mundurze, a do tego czapka przesunięta na tył głowy. - Dzień dobry ! - uprzejmie mnie przywitał - poproszę dokumenty: prawo jazdy i dowód rejestracyjny. - Proszę ! - podałem papiery. Wziął je ode mnie, zaczął sprawdzać, a ja z uwagą mu się przyglądałem, na wszelki wypadek trzymając rękę na kolbie pistoletu. Na szczęście dla niego, jak i dla mnie, papiery nie wzbudziły podejrzeń. - Wszystko w porządku ! - oświadczył i oddał dokumenty. Zerknął jednak na tylne siedzenie i widząc jeszcze jedną osobę zaintrygowany spytał - Kogo pan wiezie ? - Wiozę chorego brata do kliniki. Stan jest bardzo poważny i spieszę się. Policjant spojrzał uważniej na Gotfryda, ale wygląd chorego potwierdzał moje słowa. I wtedy zaszło coś, co mogło pokrzyżować cały plan działania. Widocznie na dźwięk ludzkich głosów ranny drgnął, a w chwilę potem zaklął po angielsku. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, mocniej chwyciłem broń i cały spiąłem się jak struna gotowy w każdym momencie zaatakować, ale policjant pokiwał głową ze współczuciem, nachylił się do mnie i szepnął w obawie, by nie niepokoić chorego - Jedź pan jak najszybciej, bo on już bredzi! Zamknąłem drzwi, uruchomiłem samochód i ruszyłem w dalszą drogę. Czułem, jak koszula przylepiła mi się do ciała, byłem cały zlany potem. Jak dotąd, dopisywało mi szczęście , ale czy tak będzie zawsze ? Oby!! Do Warszawy dojechałem bez przeszkód. Zatrzymałem się przy wjeździe do miasta i wyciągnąłem plan. Pamiętałem, że kilka lat temu w dzielnicy Ursynów otwarto nową klinikę ortopedyczną i tam postanowiłem skierować swoje kroki. W samej Warszawie ruch był dużo większy. Zauważyłem nawet samochody pancerne patrolujące ulice. Nikt jednak mnie nie zatrzymał i bez przeszkód dotarłem na miejsce. Klinika była imponująca. Olbrzymi nowy przeszklony gmach futurystyczny w formie, mnóstwo zieleni wokół , wspaniałe parkingi. Ostrożnie zajechałem na szpitalny parking. Szlaban był podniesiony, budka strażnika pusta. Postawiłem samochód około 10 metrów od wejścia. Poprawiłem koc, którym był przykryty Gotfryd, i niepewnie ruszyłem do wejścia. Nie bardzo wiedziałem, jak to rozegrać. Zatrzymałem się przed drzwiami, zawahałem. Mogłem się cofnąć i nie ryzykować. Wystarczyło podać mu cyjanek i problem przestałby istnieć. Wcześniej wszędzie mówiłem o ostrożności, o poświęceniu jednostki na rzecz ogółu, a teraz wbrew temu wszystkiemu pcham się w kłopoty. Jednak co innego mówić o danej sytuacji , a co innego w niej się znaleźć. Nie, nie mogłem odmówić pomocy koledze, muszę być człowiekiem w dobrym tego słowa znaczeniu. Energicznie pchnąłem drzwi i znalazłem się w dużym, mocno oświetlonym hallu. Z lewej strony znajdowała się szatnia, na wprost rejestracja, a pośrodku stały w dwóch rzędach potężne obite skórą fotele. Ruch był umiarkowany, po poczekalni kręciło się kilkanaście osób. Rozejrzałem się, szukając kogoś, do kogo mógłbym się zwrócić o pomoc, ale niestety nigdzie nie było widać personelu medycznego. Z boku niedaleko szatni zauważyłem małe , nie rzucające się w oczy drzwi z tabliczką " Gabinet zabiegowy !!. To jest to czego szukam - pomyślałem i podszedłem do tych , oby zbawiennych dla Gotfryda drzwi. Stanąłem przed nimi , chwilę się zawahałem , a następnie delikatnie zapukałem. -Proszę ! - usłyszałem niski męski głos. Nacisnąłem klamkę i znalazłem się w niedużym pomieszczeniu zastawionym najprzeróżniejszymi urządzeniami medycznymi. W rogu przy biurku siedział mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, wysoki lecz mizernej budowy. Przypatrywał mi się badawczo zza dużych okrągłych okularów. Musiałem zrobić na nim niezłe wrażenie, ponieważ uśmiechnął się i wskazał wolne krzesełko. - Słucham pana ? – spytał, nim zdążyłem wygodnie się rozsiąść - Panie doktorze – zacząłem, wpatrując się uważnie w niego. - przyszedłem z wielką prośbą - zawahałem się. - No, słucham - próbował mnie zachęcić. - Mam brata posiadającego specyficzny pogląd odnośnie dzisiejszej medycyny. Nie wierzy w nowoczesne metody, jak i w ich skuteczność . - I po to, by mi to powiedzieć przyjechał pan tu teraz? - ironicznie spytał lekarz. - Ależ nie ! Pan, panie doktorze, nie daje mi skończyć - powiedziałem z wyrzutem i dalej wiodłem swoją opowieść - Dziś w południe wdrapał się na drzewo. Wie pan, przycinał gałęzie, robił wiosenne porządki. Niestety, załamała się pod nim gałąź i runął na ziemię. Upadek był bardzo niefortunny, ponieważ pogruchotał sobie nogę. Najpierw chciałem wezwać pogotowie, lecz kategorycznie się na to nie zgodził. Noga spuchła, a on traci przytomność. Ja mam ręce związane. Kazał jechać po znachora, lecz wydaje mi się że tej nogi nawet najlepszy znachor nie złoży. Mam jednak pomysł, jak zrobić, aby wszystko było dobrze. - A jaki to pomysł ? – spytał z ironią. Otóż - kontynuowałem - można by operować go w klinice, a następnie przewieźć do domu. Teraz jest nieprzytomny i nie zorientuje się w tej mistyfikacji. - To niemożliwe ! - oburzony lekarz poprawił się na krzesełku - To poważna klinika, a pan nie zdaje sobie sprawy, że przez okres rekonwalescencji pacjent musi być pod czujnym okiem personelu medycznego ! - Wziąłem to pod uwagę - przerwałem mu - i dlatego postanowiłem wynająć lekarza, który podając się za znachora, czuwałby nad bratem do czasu pełnego wyzdrowienia. - Z resztą - tu położyłem nacisk na moje słowa - jeśli nie wyrazi pan zgody to on umrze. Jest pan lekarzem i pańskim obowiązkiem jest ratować życie. Chce pan odebrać mojemu bratu szansę przeżycia?? Moja przemowa odniosła skutek. Lekarz wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po gabinecie. - Nie, nie mogę - mruczał pod nosem – to wbrew zdrowemu rozsądkowi, to jest zwykły szantaż ! - Nie to nie szantaż, ale wielka prośba – zaoponowałem - panie doktorze, czas nagli, musi pan coś postanowić! Nagle zatrzymał się, wiedziałem, że podjął jakąś decyzję. Tylko jaką? Los Gotfryda był w rękach tego zasuszonego konowała. Nie miałem innego pomysłu, on był jedyną deską ratunku. - Pan poczeka! – rzucił przez ramię, nie patrząc na mnie, podszedł do drzwi, żeby po chwili opuścić pomieszczenie. Zaczęło się to, czego chyba nikt nie lubi – czekanie. Czekanie pełne niepokoju, obaw. Denerwowałem się, bo czas mijał, Gotfryd leżał w wysokiej gorączce, a ja nie miałem żadnego innego pomysłu, gdyby tu się nie udało. Porwanie lekarza to za mało, potrzeba aparatury, a przecież nie sterroryzuję całego szpitala. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Minęło dopiero pięć minut, a wydawało się, że prawie wieczność. Wstałem i zacząłem chodzić w tę i z powrotem. To trochę uspakaja, ale tylko trochę. Nagle usłyszałem zgrzyt i się odwróciłem. Lekarz stanął w otwartych drzwiach i oznajmił: - Wyjątkowo, uczynimy ten precedens. Jedna tylko koleżanka zgodziła się wziąć w tym udział, pozostali odmówili. Wezmę jeszcze anestezjologa i damy sobie radę. Proszę natychmiast przywieźć pacjenta, a my w tym czasie wszystko przygotujemy . - Bardzo dziękuję, doktorze ! Brat jest w samochodzie przed budynkiem i zaraz go przytaszczę. – ulga, wielka ulga mnie ogarnęła. - Nie, nie, pielęgniarze wyjadą po niego. Trzeba bardzo ostrożnie, bo można mu zaszkodzić. - To chodźmy!! - Aha - zatrzymałem się tuż przed wyjściem - chciałbym dodać, że brat jest nauczycielem języka angielskiego i niekiedy majaczy w tym języku. Proszę się nie przejmować jego gadaniem. - O, drobnostka - lekarz uśmiechnął się – najważniejsze, żeby operacja się udała. Zadowolony wybiegłem z gabinetu i w chwilę potem byłem już przy samochodzie. Gotfryd leżał spokojnie na siedzeniu i wciąż był nieprzytomny. Nadbiegli sanitariusze i razem wspólnymi siłami wytaszczyliśmy go na zewnątrz. Trzeba było uważać by nie dotykać chorej nogi. Nie powinien dodatkowo niepotrzebnie cierpieć. Sprawnie ułożyli go na wózku i ostrożnie przewieźli do kliniki, a po chwili zniknęli w drzwiach windy. Zaczęło się wyczekiwanie, długie i pełne niepokoju. Usiadłem w hallu tuż przy grupce ludzi z zainteresowaniem oglądającej telewizję. To były jakieś wiadomości, „Gadające głowy” omawiające cudowne ocalenie Polski i snujące plany na przyszłość. Oj, barany, przecież wy nic nie wiecie, nie macie przyszłości. – zaśmiałem się ironicznie w duchu. Tu naprawdę chyba nikt nie ma zielonego pojęcia o wszystkim. Mimo, że audycja trwała już jakiś czas, nie usłyszałem, żeby ktokolwiek zajął odwrotne stanowisko. Nie dziwię się duchownemu upatrującemu w tym cudu, ale naukowcy? Przecież oni powinni domyślić się zakończenia. To było proste! „Gadające głowy” przeplatały się z doniesieniami agencyjnymi. Były one jednak bardzo skąpe, gdyż jedyne ich źródła za granicą, to te nadajniki i automatyczne kamery, które nie uległy zniszczeniu i mające jeszcze jakieś źródło zasilania. Ubywało ich jednak z godziny na godzinę. Po kolei gasły kolejne oczy. Wiadomości lokalne nie donosiły o żadnych niepokojach, a wręcz przeciwnie. Polacy widzieli w tym palec boski i nikt nie zastanawiał się, jak to jest możliwe. Dla nas była to dobra okoliczność, gdyż bardzo ułatwiała misję. Wiedziałem jednak, że nastroje mogą z dnia na dzień ulec zmianie. Trzeba było się liczyć, że tuż przed godziną „zero” może być tu gorąco. Ważne były też dla mnie opinie siedzących tu obok mnie w hollu. Byli to głównie młodzi ludzie. Cieszyli się, że żyją, ale czuli się osaczeni. Tylko Polska była bezpieczna i to tez niecała. Pewne przygraniczne tereny były mocno napromieniowane. Specjalne służby oznaczały teren. Cały świat ograniczył się tylko do obszaru jednego średniej wielkości kraju europejskiego. To było dla nich mało. Dobrze, że nie wiedzieli całej prawdy. Zostało im dziesięć dni złudzeń, dobre i to. Ci, co zginęli, nie mieli ich wcale. Patrzyłem nerwowo na zegarek, minęły już dwie godziny, a tu cisza. Nagle zauważyłem dwóch lekarzy idących do gabinetu zabiegowego. Jeden z nich rozglądał się po hallu jakby kogoś wypatrując. Poznałem go, to mój doktor. Wstałem i ruszyłem w jego kierunku. On także mnie zauważył, zatrzymał się wyczekująco. - Panie doktorze, co z nim? – spytałem. - Wszystko powinno być dobrze – odparł, odpinając fartuch - ale jeszcze raz podkreślam, że niewskazany jest transport pacjenta tuż po operacji. Chociaż ... – dodał, przeszywając mnie badawczym spojrzeniem - ze względu na jego zdumiewającą znajomość języka angielskiego popierałbym ten wyjazd.- Ostatnie słowa zabrzmiały dwuznacznie. - Dziękuję panu ! - ze wzruszeniem uścisnąłem mu rękę. - To był mój obowiązek, jestem przecież lekarzem - powiedział i po chwili dodał - Wszystko, co się tyczy transportu, jak i rekonwalescencji wyjaśni panu doktor Starska. - Wskazał ręką lekarza stojącego obok. - Do widzenia ! - uśmiechnął się i wolnym krokiem poszedł w kierunku windy. Odprowadziłem go wzrokiem i dopiero wtedy, kiedy automatyczne drzwi za nim się zasunęły, spojrzałem uważniej na lekarkę. Patrzyłem, patrzyłem i nie wierzyłem temu co widziałem. To był szok, zobaczyłem chyba zjawę. Przede mną stała …Magda, tak Magda. Stała i patrzyła się na mnie. Tak jak ja, nie wierzyła w to, co widziała. Niemożliwe , nierealne stało się faktem. W jakże niespotykanych okolicznościach los nas zetknął ponownie. Tyle lat tęskniłem, śniłem i oto teraz, zupełnie niespodziewanie w jakże nieprawdopodobnych warunkach stoi przede mną. Nie mogłem jej odnaleźć i oto kiedy zwątpiłem w możliwość spotkania, los znów nas zbliżył do siebie. Nie mogłem nasycić wzroku. Patrzyłem, patrzyłem i nie miałem dość. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy. Czułem, że cały drętwieję, jakaś dziwna niemoc zawładnęła moim ciałem. Staliśmy nieruchomo jak dwa słupy wpatrzeni w siebie. - Ty żyjesz ! - szepnęła. W jej oczach widziałem radość i zaskoczenie. - Żyję bo jestem w Polsce - odparłem - gdybym został tam, nie byłoby mnie wśród żywych. Zdenerwowany podszedłem wolno do okna i wsparłem się o parapet. - Tęskniłem za tobą, tak bardzo chciałem, byśmy byli razem . Szukałem ciebie przez ludzi w Ambasadzie, ale ty się ukryłaś przede mną - wydusiłem z pretensją. Podeszła do mnie od tyłu i delikatnie objęła. Czułem jej zapach, ten zapach ukochanej kobiety, czułem ciepło jej ciała, czułem jej obecność. Wspaniałe uczucie, niesamowite wrażenia. Nie myślałem, że jeszcze tego doświadczę. - Będziemy - szepnęła mi do ucha - przecież obiecałam to tobie. Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie ? - Jak mógłbym zapomnieć ? - raptownie odwróciłem twarz w jej kierunku - powiedziałaś wtedy „jeśli jesteśmy przeznaczeni dla siebie, to los wcześniej, czy później nas połączy". - Tak, świetnie pamiętasz. - Lecz nie wiem, czy w dalszym ciągu podtrzymujesz to , co wtedy przyrzekłaś? – powiedziałem, patrząc prosto w jej niesamowicie niebieskie oczy, oczy, które czarowały moją duszę od pierwszego dnia naszej znajomości, które śniły mi się przez te wszystkie lata - przecież przez dwa lata mogło się wiele zmienić ? - Tak, mogło się zmienić - wyszeptała Magda, zbliżając wolno swoje usta do moich - ale nie tylko z mojej strony. Do tej pory mogłeś zostać głową rodziny, mieć dziecko, lub nawet zostać zakonnikiem chociaż to akurat jest mało prawdopodobne. Ja też nic nie wiem na pewno, chociaż dużo czytam z twojej twarzy. Ty z mojej nic nie możesz wyczytać ? – wyszeptała jeszcze ciszej. Owszem , z jej twarzy wyczytałem wiele, lecz nie wierzyłem w swoje szczęście. Chwyciłem Magdę w ramiona i silnie przycisnąłem do siebie. Wargi zanurzyłem w jej jedwabiste włosy. Powoli nasze usta zbliżały się do siebie, szukały, by się w końcu spotkać w gorącym pocałunku. Stukot chodaków przerwał nam nasze powitanie. Przyszła pielęgniarka po dyspozycje. Magda zmieszana odruchowo poprawiła włosy i zwróciła się do siostry: - Proszę pacjenta zwieźć do wyjścia, a my pójdziemy po lekarstwa do szpitalnej apteki. -Ależ pani doktor, w tym stanie ? – próbowała protestować. - Tak , w tym stanie - przerwała Magda pielęgniarce - pacjent zostanie przewieziony do innej kliniki i proszę zawiadomić dyspozytora, ażeby przygotował karetkę. Siostra zbita z tropu i wyraźnie wściekła posłusznie odeszła wykonać dyspozycje. W tym czasie spakowaliśmy trochę środków opatrunkowych, strzykawek i kilka butli jakichś bliżej mi nieznanych płynów. - Chodź ! – pociągnęła mnie w stronę drzwi - zupełnie zapomnieliśmy o chorym, a tak przecież nie można. - Masz rację - przyznałem – czas nagli! Magda pośpiesznie zdjęła fartuch i opuściliśmy gabinet i po chwili stanęliśmy przed wejściem. - Tam! – wskazała karetkę stojącą przy bocznym podjeździe.- Już czekają na nas. - A lekarstwa? -Później ktoś podwiezie, nie przejmuj się – uspokoiła mnie. Podeszliśmy do mocno sfatygowanego ambulansu i otworzyłem drzwi od strony pasażera. Za kierownicą siedział niezbyt wysoki facet o bardzo nalanej twarzy, rudych kręconych włosach i potwornie żółtych zębach, Straszne indywiduum, jak ze starego filmu o rodzinie Adamsów. Szybko zajęliśmy miejsce w kabinie. Gotfryd leżał spokojnie z tyłu przywiązany pasami, gdyż był pod wpływem środków odurzających ( ile on tego dziś dostał, więcej niż niejeden narkoman przez kilka dni). - Panie Lesiu - Magda zwróciła się do kierowcy - jedziemy do kliniki Akademii Medycznej. - Już się robi, pani doktor - zamruczał pod nosem ów Lesiu i ostrożnie ruszyliśmy spod kliniki. Akademia Medyczna? Co Magda kombinuje? – pomyślałem. Przejechaliśmy może z kilometr w milczeniu, kiedy zagadała do kierowcy - Czy to prawda, że pan się rozwodzi ? - Ja? - zdziwił się - ależ skąd, moja żona to miód kobieta, nie mogę słowa powiedzieć. - No tak - przerwała mu - ale co nieco słyszałam , lecz to pewnie plotki. - Co? A co pani słyszała ? – oderwał wzrok od drogi i spojrzał badawczo na Magdę. - E, nic to, widocznie bzdury i nieprawda, niech pan lepiej pilnuje drogi - machnęła od niechcenia jedną ręką, dyskretnie szturchając mnie drugą. - Pani doktor niech pani powie? Niech pani wali prosto z mostu - prosił. - Eeee ! – udawała chwilowe wahanie by po chwili kontynuować. - mówią w szpitalu, że jak pan ma dyżury nocne, to ona sobie chłopów sprowadza. - Co ? – samochód na chwilę raptownie zboczył z trasy. - Bzdury!!! Kto to mówi? Niech pani powie kto, to mu jadaczkę pogruchoczę! – emocje kierowcy zaczęły niebezpiecznie wpływać na naszą jazdę. - Nie pamiętam, ale przecież pan dobrze zna swoją żonę. - Pewnie że znam – głos pana Lesia nie był jednak już taki pewny siebie jak jeszcze niedawno. Na tym rozmowa się urwała. Zauważyłem jednak, że kierowcę coś gryzie - ryba połknęła haczyk. Jechaliśmy w milczeniu dalej, ale było coraz bardziej nerwowo, ostre hamowania, szarpanie na biegach. W pewnym momencie coś przełamało się w panu "Lesiu" i zwrócił się do Magdy - Pani doktor mam prośbę - Nie wziąłem kolacji, a będziemy jechać koło mojego domu. Wyskoczyłbym na chwilę ? - ostatnie słowa zabrzmiały błagalnie, a mnie zaczęła ogarniać wesołość. - Ależ przecież wieziemy pacjenta - udała oburzenie Magda . - No tak , ale na chwilę , dosłownie na minutę – nalegał kierowca . - Nie ! - pokręciła przecząco głową - na to nie mogę się zgodzić. Ewentualnie mogę pana wysadzić przy domu i zabrać wracając z powrotem . - Nie, na to ja tym razem nie mogę się zgodzić - zaoponował pan "Lesiu” - wyleliby mnie z roboty. Rozmowa znowu się urwała , a kierowca zdawał się być coraz bardziej podenerwowany. Oj, dojrzewał, i to raptownie ! Przejechaliśmy może z kilometr, gdy ambulans raptownie się zatrzymał przed jakąś starą rozlatującą się kamienicą. - Zgoda ! Raz kozie śmierć ! - wykrzyknął szofer wyskakując z samochodu, i zrzucając z siebie biały fartuch, cisnął go następnie za siedzenie, i tyle go widzieliśmy. Magda szybko przesunęła się na wolne miejsce za kierownicą karetki i natychmiast wyruszyliśmy w dalszą drogę. - Oj , wredna intryga. Trochę przesadziłaś. Nieładnie tak kogoś podpuszczać - odezwałem się – chłop mógł spowodować wypadek i co wtedy? Wypadek nam nie groził, to doświadczony kierowca, nie ma ruchu , a wiadomości są w całości wyssane z palca - zaśmiała się.
|
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora. |
Polki w świecie-
Agata Młynarska |
Współpraca
Polishwinnipeg.com z czasopismem Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.
Nasza
współpraca polega na publikowaniu wywiadów
z kwartalnika „Polki
w Świecie”
w polishwinnipeg.com a
wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną
opublikowane w kwartalniku ”Polki
w Świecie”.
|
|
|
|
Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008
Czyszczenie
Wentylacji |
|
Irena Dudek
zaprasza na zakupy do Polsat Centre
Moje motto:
duży wybór, ceny dostępne dla każdego,
miła obsługa.
Polsat Centre217 Selkirk Ave
Winnipeg, MB R2W 2L5,
tel. (204) 582-2884 |
|
|
|
|