Copyright ©
Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone
bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w
dokumencie.
13 styczeń 2011 | <<< Nr 161 >>> |
W tym numerze | ||||||||||
|
||||||||||
Od Redakcji | ||||||||||
Do Redakcji | ||||||||||
Wydarzenia warte odnotowania | ||||||||||
Wiadomości z Polski | ||||||||||
Jolanta Sokalska - Wystawa | ||||||||||
Nowojorska rezolucja przeciw "polskim obozom" | ||||||||||
Tworzenie się nowego porządku świata cz 13 | ||||||||||
Felieton Jacka Ostrowskiego | ||||||||||
Humor | ||||||||||
Wiersze lokalnych poetów - Małgorzata Kobylińska | ||||||||||
Upadek światowego systemu monetarnego cz 35 | ||||||||||
Ciekawostki | ||||||||||
Manitoba - Styczeń w fotografii | ||||||||||
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego | ||||||||||
Polki w świecie- Aleksandra Kaczkowska | ||||||||||
Kalendarz Wydarzeń | ||||||||||
Polsat Centre | ||||||||||
Kącik Nieruchomości | ||||||||||
Czyszczenie wentylacji - Duct Cleaning | ||||||||||
Od Redakcji | ||
Gifted teen has sensitivity
beyond his years
Rosyjska komisja MAK do sprawy wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej wydała swój ostatni werdykt. A o to nagłówki na ten temat.
|
Do Redakcji |
Witam!!!! Przesyłamy najserdeczniejsze życzenia szczęśliwego zdrowego Nowego Roku!!!!! Zapraszamy do odwiedzenia naszej witryny internetowej www.szesczlotych.org oraz do korzystania z naszej oferty. Pozdrawiam
|
Wydarzenia warte odonotwania | ||||||||||
|
Wiadomości z Polski | |||||||
|
Jolanta Sokalska - Wystawa | |||
|
Nowojorska rezolucja przeciw "polskim obozom" | |||
|
Tworzenie się nowego porządku świata cz 13. Index | |||||||||
|
Felieton Jacka Ostrowskiego
Chiny –
Lukrecja Borgia
wschodu |
Humor |
Dotychczasowe wyniki prześwietlania na Amerykańskich lotniskach Terroryści 0 Naturalne blondynki 3 |
|
||
S P O N S O R |
Wiersze lokalnych poetów - Małgorzata Kobylińska |
WSPOMNIENA
|
Ciekawostki | ||
|
|
S P O N S O R |
Manitoba- Styczeń w fotografii |
|
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część V |
Książka „Koniec?” powstała
trzydzieści lat temu, kiedy Polska
znajdowała się za żelazną
kurtyną i w każdej chwili groził nam
wybuch wojny o globalnym
zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko
poprawki kosmetyczne ( inne daty ).
Czarnoskóry prezydent USA był w
wersji oryginalnej, pomyliłem się
tylko o kilka lat. J Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem zacząłem od końca. Jacek Ostrowski
ROZDZIAŁ
VI
Dojechaliśmy do Warszawy bez jakichkolwiek perypetii i zatrzymaliśmy się pod kamienicą w której mieszkała Magda. - Wysiadamy! - zwróciłem się do Thomsona. Zaciekawiony rozejrzał się wokoło. - Tu? - zdziwił się - przecież nie widać żadnego szpitala? - A kto ci mówił, że Gotfryd leży w szpitalu ? - No jak to - obruszył się - przecież mówił pan, że jest w stanie beznadziejnym, a w takim stanie nie może przebywać nigdzie indziej. - Powiedziałem to tamtym, ale nie tobie. Wszystko zrozumiesz Sierżancie we właściwym czasie - pocieszałem go - a teraz chodź ze mną. Poznasz moją dziewczynę. - Co ?! Zdążył pan jakąś zarwać ? - spojrzał na mnie i pierwszy raz zobaczyłem w jego oczach szczery podziw. - Nie ! - zaprzeczyłem - znam ją od wielu lat. Chciałbym, żebyś się Thomson, dobrze zaprezentował, bo nie chcę jej wystraszyć. O.K. ? - 0 to nie musi się pan obawiać - Fred pokazał w uśmiechu rząd zdrowych zębów - Ja jestem dla kobiet tym, czym opatrunek dla rany. Przyłożyć, a zrobi się przyjemniej. - No , ale od mojej kobiety to wara! - pogroziłem mu palcem - i chodźmy wreszcie . Z wielkim trudem wygramoliliśmy się z samochodu i weszliśmy do budynku. Wkrótce siedzieliśmy w głębokich fotelach, zajadając przyrządzone przez Magdę kanapki. Jej uroda zaskoczyła Thomsona i wciąż ukradkiem zerkał w jej kierunku. Dopiero jak kopnąłem go kostkę, to się pohamował. Zazdrościł mi dziewczyny, to było widać gołym okiem. Jeśli chodzi o Gotfryda, to zastaliśmy go w dużo lepszym stanie niż przypuszczałem. Odzyskał przytomność, można było z nim swobodnie rozmawiać, a jedyną złą wiadomością było stwierdzenie Magdy, że kuracja naszego kolegi musi potrwać co najmniej dwa miesiące. Nie, to było nie do przyjęcia. Musimy to przyspieszyć. - Słuchaj ! - zwróciłem się do niej - ty jesteś lekarzem, więc wymyśl coś, żeby on najpóźniej za sześć dni mógł chodzić. - Ja nic nie zdziałam, do czegoś takiego potrzebny jest czarodziej, a w medycynie nie ma niestety czarów – odparła. - Czekaj ! - przerwałem jej - Kiedy mówiłaś o siłach nieczystych, coś mi się przypomniało. Słyszałem kiedyś o ludziach mających szczególne właściwości. Nazywają ich bodajże energoterapeutami. Tak, przypominam sobie dokładnie , że w obecności takiego człowieka rany goją się w błyskawicznym tempie. - Tak, to niekiedy przynosiło fantastyczne rezultaty - przyznała Magda - ale nie znam ani jednego adresu i nie wiem gdzie ich szukać. - Może ktoś z twoich przyjaciół będzie wiedział ? - To jest możliwe - przytaknęła – i dobrze się składa, bo dziś ma imieniny moja bliska koleżanka, gdybym tam poszła, to mogłabym się popytać. - Świetnie ! - ucieszyłem się - Chętnie bym tobie towarzyszył, jeśli pozwolisz.? - Nie tylko pozwolę, ale i tego pragnę, Jack ! - wykrzyknęła z entuzjazmem - lecz nie śmiałam tego zaproponować. - Dobra, powiedz mi teraz jak się ubrać, żeby nie wzbudzać zbytniego zainteresowania. Wstałem i zbliżyłem się do mojej walizy. Magda spojrzała na mnie, taksowała mnie. - Dobrze byś wypadł w garniturze. - O.K. ! - wyciągnąłem mój jedyny garnitur i jedyną białą koszulę. - Odświeżę się i przebiorę – zakomunikowałem, a następnie, spojrzawszy na Thomsona, dodałem: - zaopiekujesz się Gotfrydem podczas naszej nieobecności. Nikogo nie wpuszczaj do mieszkania i stwarzaj wrażenie , że nikogo nie ma w domu. - Dobrze - kiwnął głową na znak zgody. Kiedy gotowi do wyjścia stanęliśmy przed lustrem, żeby dokonać ostatnich korekt w naszym wyglądzie Thomson zagwizdał z zachwytu . - Ale pasujecie do siebie , chyba nikt lepiej nie mógłby się dobrać - powiedział z uznaniem. Magda posłała mu wdzięczne spojrzenie, a ja syknąłem – Spadaj, wazelino! Trzeba przyznać, że dziewczyna wyglądała rewelacyjnie. Ubrana w prześliczną szarą długą i obcisłą suknię olśniewała pięknością. - Trzymaj się ! - krzyknąłem do sierżanta, wychodząc na korytarz. Zbiegliśmy po schodach na dół, weseli i szczęśliwi, że znów jesteśmy razem. Chociaż na tę chwilę chcieliśmy zapomnieć o naszej mocno niejasnej sytuacji. Wsiedliśmy do samochodu, Magda za kierownicę, ja obok. Nie znałem dobrze miasta, a tym bardziej adresu solenizantki, i wolałem żeby ona prowadziła pojazd. Po długim kręceniu ciasnymi uliczkami dotarliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się przed starą dużą luksusową willą obrośniętą dzikim winem. Beżowe ściany , stylowe okna , kolumny przy wejściu , duże eleganckie ciężkie drzwi wejściowe to taki krótki opis świadczący o klasie budynku. - Na biedną ta twoja koleżanka nie wygląda – zauważyłem. - Ona mieszka razem z rodzicami - wyjaśniała - ojciec jej jest fizykiem, podobno jednym z najlepszych w kraju. - I z tego są tu pieniądze ? – zdziwiłem się, pamiętałem bowiem że w Polsce naukowcy zarabiali nędznie. - I to duże - odparła - pracuje w Instytucie Jądrowym w Świerku, a tam są bardzo wysokie zarobki. Serce zabiło mi gwałtowniej. To niemożliwe! - Gdzie pracuje? – starałem się upewnić, czy dobrze usłyszałem. Czy to możliwe żebym miał takiego farta? - W Świerku, w tym Instytucie. - Może uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pomyślałem. Stanęliśmy przed furtka. Magda nacisnęła przycisk na słupku, a w środku rozległ się przeciągły sygnał. - Aha ! Bym zapomniała o najważniejszym - chwyciła, się za głowę - przecież musisz zmienić nazwisko . Nikt nie może wiedzieć, że jesteś obcokrajowcem, a tym bardziej Amerykaninem. Nerwowo zaczęła pocierać brodę. - Wiem ! - wykrzyknęła - Nazywasz się Adam Borucki. Zapamiętasz ? - Adam Borucki , Adam Borucki - powtórzyłem dwa razy - całkiem nieźle to brzmi. Dobrze, może być. W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i wolno do furtki podszedł mikrej budowy siwy starszy mężczyzna. Zobaczywszy Magdę uśmiechnął się - A to pani, córka bardzo się ucieszy. Martwiła się, że pani do tej pory nie ma. Proszę do środka. - Niestety nie mogłam wcześniej – Magda zaczęła się tłumaczyć - rozumie pan, praca, dużo pracy. - Tak, tak - pokiwał głową starszy pan - teraz każdy zagoniony, na nic nie ma czasu. Spojrzał badawczo na mnie i wyciągnął dłoń – Przyjaciele przyjaciół są u nas mile widziani. W milczeniu uścisnąłem jego prawicę. - Chodźcie! Szkoda czasu! – ponaglił nas. Poprowadził nas do wnętrza domu, który i w środku trzymał tę samą wysoką klasę. Eleganckie stylowe meble, piękne drewniane podłogi ułożone w jakieś geometryczne figury, piękne poręcze drewnianych schodów biegnących do góry. Znaleźliśmy się w dużym salonie. Dwa olbrzymie kryształowe żyrandole zwisały z sufitu i oświetlały suto zastawiony stół. Przy nim siedziało około dwudziestu osób , a byli to głównie ludzie młodzi, przypuszczalnie koledzy i koleżanki solenizantki. Magda musiała być tu bardzo lubiana ponieważ jej obecność została przyjęta bardzo ciepło. Czuła się w tym towarzystwie jak ryba w wodzie. Już w progu pozdrowiła zebranych głośnym okrzykiem – Dobry wieczór ! Oczy wszystkich zwróciły się na nas. Od stołu podniosła się niebrzydka, szczupła kruczowłosa dziewczyna o pociągłej twarzy - Czekaliśmy na was od dawna i już zwątpiliśmy. Był to zwrot typowo grzecznościowy, ponieważ mnie tu się nikt nie spodziewał, zaś co do mojej towarzyszki to mogłem się zgodzić z tym stwierdzeniem. No niemniej było mi przyjemnie. Magda wyciągnęła z torebki małą paczuszkę i podeszła do solenizantki. - Agnieszko! - zwróciła się do niej - wszystkiego najlepszego w dniu imienin, szczęścia, zdrowia i oczywiście dużo pieniędzy. Ucałowała ją w obydwa policzki i odwróciła w moim kierunku. - To jest Adam Borucki, mój narzeczony - przedstawiła mnie. Nazwała mnie swoim narzeczonym , byłem tym mile zaskoczony. - A to, Adamie - powiodła ręką po pokoju - są moi przyjaciele. Nie będę ich przedstawiać, ponieważ jest tu ich za dużo i nie zapamiętałbyś nazwisk. Stwierdzenie to wywołało ogólną wesołość. - Siadajcie ! - rozległy się głosy. Zrobiono nam miejsca obok starego profesora i jego małżonki. Niepostrzeżenie znalazły się przed nami pełne talerzyki i jak bywa na takich uroczystościach kieliszki z alkoholem. Czując na sobie ciekawski wzrok towarzystwa, raźno zabrałem się do jedzenia w ten sposób próbując przytłumić ich zainteresowanie. Pozornie zajęty konsumpcją, z zainteresowaniem przysłuchiwałem się rozmowom prowadzonym przy stole. Moją szczególną uwagę zwrócił spór między gospodarzem, a kilkoma młodymi ludźmi siedzącymi naprzeciwko. Dyskutowano na temat konsekwencji wojny odnośnie Polski. Profesor nie był optymistą, a wręcz przeciwnie, bardzo pesymistycznie patrzył w przyszłość. Tamci natomiast rozwodzili się nad wspaniałymi perspektywami dla swojej ojczyzny. - A pan, co pan myśli na ten temat ? - zwrócił się do mnie profesor. Chcąc nie chcąc, zostałem zmuszony do wzięcia udziału w rozmowie. Postanowiłem zagrać z naukowcem w otwarte karty, ponieważ jeśli wiedział, to co ja, to może by mi pomógł. Spojrzałem twardo w jego oczy i powiedziałem z naciskiem: - Gdyby pan zapytał mnie o to za dziesięć dni, to byłby cud! Widelec z brzękiem upadł na talerzyk. Profesor zbladł, raptownie podniósł się z krzesełka , burknął pod nosem „przepraszam” i wyszedł. Umilkły dyskusje, spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie. Przyczyna wzburzenia gospodarza zaintrygowała obecnych. To mu się /jak dowiedziałem się później/ nieczęsto zdarzało. Atmosferę rozładowała Magda , wstała z kieliszkiem w dłoni i zaproponowała zdrowie solenizantki. Zabrzęczało szkło i z powrotem wrócił dobry nastrój przy stole. Rozbrzmiewały śmiechy, zaś rozmowy toczyły się na lżejsze tematy . Patrzyłem na nich i zastanawiałem się, czy tak samo wyglądałyby te imieniny gdyby wiedzieli, że mają przed sobą tydzień życia. - A teraz zapraszam na tańce - zabrzmiał głos Agnieszki – Ale najpierw jako atrakcję proponuję po filiżance brazylijskiej kawy, towaru niedostępnego już nigdzie. Pomruk zadowolenia rozległ się w salonie. Skrzypnęły odsuwane krzesła. Razem ze wszystkimi przeniosłem się do drugiego pokoju, a był on tak samo duży jak salon. Wszystkie meble wyniesiono z tego pomieszczenia , pozostawiając jedynie rząd starych skórzanych foteli przy oknie. W kącie po lewej stronie od drzwi stała przyzwoita aparatura muzyczna, a nad nią znajdował się zespół kolorowych żarówek mrugających w takt muzyki. Nim zdążyłem rozsiąść się w jednym z foteli podeszła do mnie żona profesora. - Mąż prosi pana do swojego gabinetu. - Z przyjemnością - odparłem i ruszyłem w ślad za nią . Minęliśmy salon i weszliśmy schodami na górę. Zatrzymaliśmy się przed potężnymi drzwiami obitymi skórą. - Proszę, pan wejdzie ! - powiedziała i z powrotem wolno zeszła na dół. Energicznie nacisnąłem klamkę i znalazłem się w niedużym pokoju zastawionym potężnymi regałami. Przy samym oknie stało małe biureczko, za którym siedział gospodarz. Przyjrzałem mu się teraz uważniej. Około 65 lat, niski , suchy, przygarbiony, duży zakrzywiony nos, włosy siwe przerzedzone z wyraźną łysinką z tyłu głowy. Małe bystre oczka ukryte w głębokich oczodołach. Te oczka starały się teraz przewiercić mnie na wylot. - Pan usiądzie ! - wskazał mi fotel stojący po przeciwległej stronie biurka. - Z chęcią! – rozsiadłem się wygodnie zakładając nogę na nogę. Cały czas patrzył na mnie badawczo, jakby próbując odgadnąć moje myśli. Spuścił w końcu wzrok, wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Stanął nagle przede mną i spytał: - Pan jest fizykiem ? - Nie! - zaśmiałem się - nigdy nie miałem nic wspólnego z tą dziedziną nauki, może jedynie w szkole - rozłożyłem ręce - tak jak każdy szary człowiek. - Niemożliwe ? - zdziwił się , - Nie muszę być fizykiem Profesorze, żeby przepowiedzieć przyszłość - powiedziałem z ironią - może umiem wróżyć z fusów herbacianych lub jak cyganka z kart ? Proszę, niech pan nie kpi, panie…? - potarł czoło, usiłując przypomnieć sobie moje nazwisko. - Borucki - pomogłem mu. - No właśnie, panie Borucki – dokończył. - Nie kpię - odparłem stanowczo - ale czy ważne skąd posiadam te informacje? Wydaje mi się, że podstawową sprawą jest nieodwracalność nadchodzących wydarzeń i ani pan, ani też ja nie zmienimy wyroku ponieważ jest on prawomocny. - Wiem ! – profesor ciężko usiadł za biurkiem. - Dziwi mnie jednak, że informacje te dotarły do społeczeństwa i boję się tego - Dlaczego ? - spytałem - Czy nie mają prawa do tego, żeby wiedzieć ? - Nie ! – oświadczył stanowczo, lecz natychmiast poprawił się - nie wszyscy! - Nie rozumiem ? - spojrzałem na profesora, chcąc odgadnąć jego myśli. - Zapali pan ? - wyciągnął w moim kierunku paczkę Marlboro. - Z przyjemnością - sięgnąłem po papierosa, zapaliłem i zaciągając się, obserwowałem mojego rozmówcę oczekując wyjaśnień, ale on zagłębiony w myślach, nie kwapił się do dalszej rozmowy. - Posiada pan wyobraźnię ? - niespodziewanie spytał po dłuższym milczeniu . - Raczej tak - odpowiedziałem z pewnym wahaniem nie wiedząc, do czego zmierza. - Niech pan spróbuje sobie wyobrazić wielką histerię ogarniająca cały kraj. Czy uważa pan, że trzydzieści osiem milionów ludzi o najróżniejszych charakterach zareagowałoby tak jak my ? Rozpoczęłyby się rozboje i gwałty w biały dzień, nastąpiłoby rozprężenie w siłach porządkowych , dochodziłoby do masowych samobójstw, wielkich tragedii, które ciężko sobie wyobrazić. Można im tego zaoszczędzić. - Tak - przyznałem mu rację - ale i tak one będą wcześniej, czy później. - Lepiej później! Oj, lepiej - profesor ukrył twarz w dłoniach, by po chwili spojrzeć przenikliwie na mnie – Skąd pan to wie? Czemu dał mi pan do zrozumienia, że wie? Proszę mi odpowiedzieć, a nie grać tu ze mną w jakieś gry!! - Ponieważ potrzebuję pańskiej pomocy, profesorze ! – odparłem. - Pomocy ? A w czym ja mogę panu pomóc ? - zdziwił się naukowiec. – Mimo, że jestem fizykiem, nie potrafię nikogo wyciągnąć z tego piekła. Jeśli pan się boi, to mogę zaproponować jedynie rewolwer, lecz nie jest to chyba zbyt honorowe rozwiązanie w tej sytuacji. - Nie! - zaśmiałem się - nie takiej pomocy oczekuję. - Prosiłbym jaśniej - profesor niecierpliwił się. Patrzył na mnie badawczo trochę zainteresowany, jak i podenerwowany. - Muszę mieć trzy gramy uranu - oznajmiłem - i to najpóźniej w przeciągu trzech dni. - Co ? Uran ? - naukowiec patrzył na mnie zdumiony - Na co on panu? Poprowadził nas do katastrofy i nie chcę nic o nim słyszeć. - Nie on doprowadził do katastrofy - zaprzeczyłem - lecz głupi ludzie. Był jedynie narzędziem w rękach szaleńców. - Wykluczone ! – oświadczył - Nie zdobędę nawet miligrama , proszę na to nie liczyć. Podszedł do drzwi, dając mi w ten sposób do zrozumienia , że rozmowa nasza dobiegła końca. Wstałem wolno i skierowałem się do wyjścia, ale zatrzymałem się w połowie drogi, spojrzałem mu w twarz i wycedziłem z naciskiem - Pan nie wie, co ja oferuję w zamian. - Co? - zapytał ironicznie. - Szansę przedłużenie życia pańskiej córce o wiele lat. To chyba niezła propozycja ? - spojrzałem badawczo na profesora. Uderzyłem w czuły punkt. Naukowiec zbladł, wbił to swoje świdrujące spojrzenie we mnie, jakby chciał przewiercić mnie na wylot. - W jaki sposób?? - wydusił z siebie - Ja nie widzę szansy!! - Ona jednak istnieje – dodałem. - Musi pan się bardzo spieszyć z decyzją, bo jak obaj wiemy, zostało mało czasu. Wolnym krokiem zbliżyłem się do drzwi. W progu raptownie się odwróciłem. Profesor podszedł do biurka, przygarbiony wpatrywał się we mnie. Lewą rękę opierał o blat, prawą zaś nerwowo bawił się zapalniczką. - Mam cię, bratku - pomyślałem z satysfakcją, - Łamiesz się. Nie dziwiłem się temu zbytnio, ponieważ każdy z nas ratowałby za wszelką cenę życie własnych dzieci i nawet jedna szansa na milion jest czymś w porównaniu z całkowitym jej brakiem. Aby jednak być pewnym wyniku naszej rozmowy, dodałem jakby od niechcenia: - profesor Szulz, którego przypuszczalnie pan zna, zrobił jak dotąd duże postępy w realizacji pewnej teorii. Jeżeli jest panu wiadome, czym zajmował się i zajmuje obecnie ten naukowiec, to łatwo może się pan domyślić, na czym polega ta szansa. Proszę przemyśleć to wszystko, a teraz – uśmiech zwycięzcy pojawił się na mojej twarzy - pozwoli pan, że się pożegnam. Kiwnąłem głową i opuściłem gabinet. W chwilę potem wśliznąłem się do pokoju, gdzie przy taktach muzyki bawili się w najlepsze goście. Wygaszono wszystkie światła oprócz kolorowych migających żarówek. W tym półmroku przypuszczałem, że nikt nie zauważył mojej nieobecności. Myliłem się jednak, gdyż natychmiast przy mnie pojawiła się Magda. — Co się stało ? — szepnęła. - Wszystko w porządku - uspokoiłem ją. — Byłem na małej pogawędce z ojcem solenizantki. — Ale tak długo ? – dziwiła się - Ja już myślałam, że zdezerterowałeś z przyjęcia. — Nie miałem w ogóle takiego zamiaru - objąłem Magdę i dodałem - Miło jest słyszeć, że ktoś się niepokoi. — Mnie nie było miło – burknęła, odpychając mnie. Zrobiła to jednak niezbyt energicznie. Chwyciłem mocniej i przycisnąłem do siebie. Nie stawiała oporu, a wręcz przeciwnie, poczułem jej rozluźnione ciało przy sobie. Usiłowałem ją pocałować, lecz położyła mi palec na ustach i szepnęła: — Nie jesteśmy sami, inni patrzą na nas. - Zatańczymy ? – spytałem. - Chętnie ! – odparła. Przytuleni do siebie zaczęliśmy posuwać się po parkiecie w takt jakiegoś naprawdę „fajnego” kawałka. Nie znam się na muzyce, ale to było świetne. — Magda ! - szepnąłem mojej partnerce do ucha. — Słucham, kochanie ? — odparła pieszczotliwie całując mnie w policzek. — Może się zdziwisz, ale chciałbym, żebyśmy wzięli ślub. — Co ? - odsunęła się na odległość ręki, przypatrując mi się uważnie - Ty mówisz poważnie ? - Tak. - oświadczyłem stanowczo – chcę, żebyś była moją żoną. — Nie chcesz? – spytałem, onieśmielony jej chwilowym milczeniem. — Pragnę tego, Jack!! - szepnęła. Rzuciła się w moje ramiona obsypując moje usta gorącymi pocałunkami. Teraz nie przeszkadzała jej obecność postronnych osób, zapomniała o nich. Zapomnieliśmy o wszystkim, co nas dręczy, pochłonięci sami sobą wspaniale bawiliśmy się do samego rana. Około godziny czwartej opuściliśmy gościnny dom i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Wychodząc, spojrzałem w okno gabinetu profesora. Paliło się światło – łamał się!! Ponieważ Magda wypiła kilka kieliszków byłem zmuszony prowadzić samochód. Jechaliśmy w milczeniu, ja musiałem uważać na drogę, ona zaś była pochłonięta jakimiś myślami. Kiedy dojechaliśmy do celu i zamierzałem wysiąść, chwyciła mnie za rękę - Co się stało ? — spojrzałem na nią zdziwiony. — Jack – zaczęła, wiercąc się na siedzeniu – powiedz, dlaczego zaproponowałeś małżeństwo, kiedy mamy przecież wyruszyć w tę tajemniczą podróż ? Tam nam nie będzie on potrzebny. - Owszem ! - przytaknąłem - ale nasz wyjazd nie jest pewny, a w razie niepowodzenia chcę byśmy odeszli z tego świata związani tradycyjnym węzłem. Wiem, że to może śmieszne, ale to jest tradycja. W przypadku sukcesu także bym pragnął, żeby nasz związek był czymś usankcjonowany. Jesteśmy ludźmi z XXI wieku i będziemy nawet tam gdzieś w przyszłości postępować według reguł, w których dorastaliśmy. Może kiedyś nasze dzieci ustalą nowe, lepsze, lecz my nie jesteśmy w stanie pozbyć się naleciałości tylu tysięcy lat cywilizacji. Jesteśmy jej częścią i czy znajdziemy się na innej planecie, czy też tu, za tysiąc lat kierować będziemy się tym, co ona nam zaszczepiła. Położyłem rękę na jej dłoni i delikatnie ścisnąłem. Odwzajemniła uścisk. Siedzieliśmy, rozmyślając w milczeniu nad tym, co nas czeka i jedno było pewne, mieliśmy przed sobą ciężkie chwile. Albo czekanie na śmierć, powolną i jakże okrutną, lub też wymagająca wiele samozaparcia pionierską praca przy budowie zrębów nowej cywilizacji. Poczułem się silniejszy na duchu, ponieważ wiedziałem, że nie jestem sam, że jest ze mną ktoś bliski - jest Magda. - Chodź, Jack ! - powiedziała po dłuższej chwili. - Nie możemy tu przecież nocować. Ocknąłem się i szarpnąłem za drzwi . W chwilę potem przytuleni do siebie szliśmy po schodach na górę . Magda zręcznie otworzyła drzwi z klucza i znaleźliśmy się w mieszkaniu. W przedpokoju czekał na nas Thomson. - Co się stało ? - spytałem zaskoczony jego widokiem. - Miałem kłopoty ! - odparł - Wolałem czuwać do pańskiego powrotu. - Coś z Gotfrydem ? - zaniepokoiłem się. - Nie ! - zaprzeczył - Miałem gości , a ponieważ się nie zapowiedzieli, potraktowałem ich jak nieproszonych gości. - Gości???? - Co z nimi? – spytałem, rozglądając się wokoło. - Goszczą się w kiblu związani jak szynka świąteczna i czekają na mistrza ceremonii –zaśmiał się. Zajrzałem do łazienki. W kącie pod oknem leżało dwóch drabów. Byli mocno pobici, ale przytomni. Zobaczywszy mnie zaczęli pohukiwać, chcąc coś powiedzieć. Jednak założone przez sierżanta kneble im to uniemożliwiły. Spojrzałem na Thomsona z nieukrywanym podziwem. - Nie musiałeś ich tak urządzić, ale muszę przyznać, że jesteś dobry w tym fachu. To przecież wielkie draby. - rzekłem i zaraz dodałem: – Ja bym im nie dał rady. - Ja w pierwszej chwili też zwątpiłem, ale kiedy jeden z nich próbował podstępnie przebić mnie nożem, to nie wiem co we mnie wstąpiło. Szlachetnie odrzuciłem rewolwer, żeby dać im szansę. Jednak jej nie wykorzystali, tłukłem jak w worki treningowe. Wreszcie zabolały mnie ręce, więc związałem sierotki i schowałem w łazience, żeby swoim widokiem nie psuły mi humoru. Trochę mi głupio za zniszczone meble, ale część już naprawiłem. Pokonać gołymi rękoma dwóch takich drabów to jest duży wyczyn. - Wiesz co ? Nie chciałbym się z tobą spotkać w ciemnej uliczce. Ty nawet bez broni jesteś groźny. Wielki uśmiech zadowolenia zagościł na jego twarzy. Wyraźnie go dowartościowałem. - Trzeba ich przesłuchać, ale lepiej bez Magdy. Nie wiem, jak daleko będziemy musieli się posunąć. Muszę wiedzieć, kto ich przysłał i dlaczego? – pomyślałem. - Dawaj ich do salonu - zwróciłem się do Thomsona – tylko pojedynczo.. - Ty- spojrzałem na Magdę - idź lepiej do kuchni. Wolałbym, żebyś nie uczestniczyła w przesłuchaniu, bo może być niesympatycznie. - Niesympatycznie?? – spojrzała badawczo na mnie. – Chyba nie będziecie ich torturować?? - Nie wiem – zawahałem się. – Nie chcę, ale to zależy od nich. Ktoś zaczyna nam deptać po piętach i musimy wiedzieć kto. Jestem tu po to, żeby ochraniać ekspedycję i jeśli będzie tego wymagało dobro ogółu, będę ich torturować! Magdo, ja nie mam wyjścia! - Wiem, że masz rację, ale to takie okropne – przyznała - Nie lubię takich sytuacji. Może jednak to tylko zwykli złodzieje? Zastanawiam się jednak, po co u przyszli, przecież nie posiadam nic wartościowego. Nikt też nic nie zostawił u mnie na przechowanie. - Chodzi o nas! - stwierdziłem stanowczo. Magda zamknęła się w kuchni, a ja usiadłem w fotelu czekając na pierwszego więźnia. W chwilę potem sierżant wprowadził dwumetrowego dryblasa w wieku trudnym do określenia. Mógł mieć trzydzieści pięć lub czterdzieści lat. Muskularnie zbudowany z figury przypominał boksera. Wystrzyżona głowa, szeroki kark i niezbyt inteligentny wyraz twarzy działały odstraszająco. Obecnie wyglądał, jakby akurat zszedł z ringu. Rozbity lewy łuk brwiowy, krew w kącikach ust, opuchnięte oko. Naprawdę Thomson jest niezły –pomyślałem. Sierżant pchnął go na krzesło.
|
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora. |
Polki w świecie-
Aleksandra Kaczkowska |
Współpraca
Polishwinnipeg.com z czasopismem Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.
Nasza
współpraca polega na publikowaniu wywiadów
z kwartalnika „Polki
w Świecie”
w polishwinnipeg.com a
wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną
opublikowane w kwartalniku ”Polki
w Świecie”.
kosmoPOLKA
Zajmują tyle samo miejsca, co muzyka. Na planie, w trakcie pracy, jak i życiu codziennym, bardzo ważna jest dla mnie muzyka. To ona buduje nastrój, potrafi nas rozluźnić, rozbawić, doprowadzić do łez. Nie wyobrażam sobie sesji zdjęciowej w ciszy. Dlatego na każdą przygotowuje inny zestaw muzyczny, często z myślą o osobie fotografowanej, a w przypadku sesji modowej czy beauty, o klimacie, w jakim mają
być zdjęcia. Teraz pracuję nad projektem, gdzie tłem muzycznym na pewno będzie Bjork, Olafur Arnalds, Jonsi i Sigur Ros. Czego poszukuję w fotografii? Duszy, ale nie tylko swojej. Staram się oddać istotę piękna danej osoby, nieważne czy to profesjonalna modelka z idealnymi rysami czy pomarszczona twarz starego piosenkarza. Każda ma w sobie to coś, co staram się wydobyć. Subtelne piękno, drapieżność czy ulotną melancholię, której na co dzień zazwyczaj nie zauważamy. Przed każdym planem, choć przez chwilę, rozmawiam z osobą, której mam robić zdjęcia. Czasem ukradkiem ją obserwuję, patrzę na ruchy, mimikę, nawet słucham z uwagą tonu głosu, bo każdy z tych elementów opowiada mi, wręcz podpowiada kim jest ta osoba, jak z nią rozmawiać, czego szukać. Gdy pracuję nad własnymi projektami, często pomysły, które tworzą się w mojej głowie ożywają pod wpływem muzyki, podróży (choćby krótkiej), osoby spotkanej na ulicy, zapachu wiatru. Po prostu ulotnych chwil.
Staram się aparat mieć zawsze przy sobie, bo dobre zdjęcie można znaleźć tuż za rogiem. Można powiedzieć, że wciąż szukam obrazów, kadrów, historii niedopowiedzianej. Nie ma dla mnie znaczenia technika, aparat cyfrowy czy analogowy. Zdjęcie można przecież zrobić pudełkiem po zapałkach. Pomimo tego, że na co dzień żyjemy w cyfrowym świecie, który tak pięknie ułatwia nam pracę, to ja nadal kocham fotografię tradycyjną, analogową. Po prostu nie ma większej magii jak godziny spędzone w skupieniu w ciemni przy mozolnej pracy nad kartką papieru fotograficznego. I często żałuję, że nie mam już tyle czasu, co kiedyś, by móc nocą zamknąć się w ciemni przy spokojnej muzyce. Pamiętam, że wtedy czas stawał w miejscu. Można żyć bez muzyki i sztuki, ale co je zastąpi? Dzięki nim przeżywamy mocniej i bardziej. To właśnie chcę osiągać, każdego dnia.
|
|
|
|
Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008
Polskie
programy telewizyjne w Twoim
domu
17 kanałów
|
Czyszczenie
Wentylacji |
|
Irena Dudek
zaprasza na zakupy do Polsat Centre
Moje motto:
duży wybór, ceny dostępne dla każdego,
miła obsługa.
Polsat Centre217 Selkirk Ave
Winnipeg, MB R2W 2L5,
tel. (204) 582-2884 |
|
|
|
|