„ZAWSZE MAM COŚ DO ZROBIENIA”.
Marian Owczarski (1932-2010) -
ambasador polskiego dziedzictwa
Marian Owczarski (1932-2010) – śmiertelna ofiara Orchard Lake.
Wybitny polski
artysta-rzeźbiarz, niestrudzony ambasador kultury polskiej w Ameryce, Marian
Owczarski, zmarł 15 kwietnia br. po serii długotrwałych upokorzeń i szykan ze
strony Zarządu Szkół w Orchard Lake (Michigan). Mający kłopoty zdrowotne z racji
wieku, Marian Owczarski, został bezlitośnie poddany okrutnej nagonce przez tenże
Zarząd w celu usunięcia go z campusu, gdzie przez trzydzieści siedem lat
pracował nieodpłatnie, nie pobierając żadnych benefitów i na żadne benefity nie
oczekując. Za tę piękną i bezprzykładną postawę patrioty-emigranta, Orchard Lake
odwdzięczyło się w postaci serii upokorzeń. Odcięto Owczarskiemu dostęp do
stworzonej przez niego Galerii sztuki polskiej, którą kierował, i do prywatnych,
własnych zbiorów artysty tam się znajdujących. Zamknięto na kłódki jego osobiste
pomieszczenia na terenie Szkół - bez prawa odzyskania żadnych rzeczy osobistych,
itd.
Marian Owczarski
mówił o tym za życia i szukał pomocy, m. in. w radiu Jerzego Różalskiego i w
prasie polskiej. Skarżył się publicznie, że ta sytuacja skraca jego życie.
Wiadomo było, że miał słabe serce. Na autentyzm tych słów istnieje niepodważalny
dowód – pozew sądowy skierowany przez Owczarskiego przeciwko Zakładom Naukowym,
którego treść i wymowa jest miażdżąca.
Żaden z polskich
kapłanów w Orchard Lake, którzy żyją tam w iście amerykańskim luksusie – tak
zwanych kapłanów – nie stanął w obronie Owczarskiego, a działo się wszystko na
oczach całego Orchard Lake i całego Detroit. Podobnie było z akcją wymierzoną
już wcześniej przeciwko osobie ks. prałata dr Romana Nira, twórcy Archiwów
Polonijnych, największych archiwów polskich poza granicami kraju – ten sam
scenariusz, te same osoby szykanujące: duo kanclerz Zakładów Tymothy Whalen i
Marcin Chumięcki, któremu Whalen uwił gniazdko w nowopowołanej Misji Polskiej,
którą w świecie Polonii nazywa się Antypolską, a to ze względu na niszczycielski
jej charakter. Natomiast inni odcinali kupony w całej tej awanturze, robiąc
sobie po cichu grafik swoich prywatnych karier. Najważniejsze bowiem osoby,
które z racji wykształcenia, kultury bycia, poziomu intelektualnego oraz
kwalifikacji w dziele kultywowania skarbów kultury polskiej na obczyżnie zostały
przez nich usunięte: ks. Roman Nir został zmuszony do wyjazdu na stałe do
Polski, a Marian Owczarski zmarł, zadręczony i upokorzony.
Jest jeszcze
trzecia ofiara tych gierek – kierowniczka kursów języka polskiego przy Misji
Polskiej w Orchard Lake. Usunięta, bo Zarząd Szkół uważa, że język polski jest w
Orchard Lake już niepotrzebny.
W maju 2009
roku zamknięto, nie uprzedzając o tym jednym słowem Mariana Owczarskiego,
kierowaną przez niego Galerię w celu „krótkotrwałej inwentaryzacji”. W końcu
października Marian Owczarski dowiedział się, że nie jest już dyrektorem tejże
Galerii, zaś jego obecność na campusie Zakładów Naukowych jest niepożądana. Nie
zwrócono też artyście jego prywatnych zbiorów, które umieścił tam kiedyś
wielkodusznie jako depozyt, by udostępnić je zwiedzającym. Sprawą obecnie
zajmują się adwokaci.
Dzisiaj,
Galeria w Orchard Lake, podobnie, jak inne ekspozycje Zakładów, jest zamknięta i
niszczeje bez opieki, bez odpowiedniej klimatyzacji oraz konserwacji. W
polskiej prasie emigracyjnej ukazywały się pod koniec ubiegłego roku (2009)
rozpaczliwe apele Mariana Owczarskiego o niszczeniu skarbów kultury polskiej w
Orchard Lake. Jak dotąd, przeszły one bez echa. Załamany tym, co się stało z
jego artystycznym dorobkiem, pozbawiony z dnia na dzień – bez podania
jakichkolwiek przyczyn! – dostępu do hołubionej przez niego Galerii, którą
praktycznie stworzył oraz przez pół wieku ze swych prywatnych środków rozwijał,
systematycznie zaszczuwany i poniewierany, na koniec brutalnie odkopnięty na dno
upokorzenia, Marian Owczarski, do końca walcząc z prześladowcami, zmarł 15
kwietnia 2010 r.
Dyrekcja świeckiej Misji Polskiej, sztucznego tworu pseudopolskiego przy
Zakładach Naukowych w Orchard Lake – obliczonego przez jego dyrektora, Marcina Chumięckiego,
jedynie na robienie łatwych pieniędzy – w okresie jednego roku swej
niszczycielskiej działalności, spowodowała praktycznie zanik kulturalnej
aktywności polonijnej, jak również wplątała dyrekcję Zakładów Naukowych w
bezprecedensowe dotąd, szalenie kosztowne, procesy sądowe wywołując jednocześnie
głośne protesty w prasie polskiej i anglojęzycznej.
Wydaje się rzeczą słuszną uważać, iż kanclerz Orchard Lake Schools, ksiądz
Tymothy Whalen, który jest odpowiedzialny za całość działalności tej jawnie
niszczycielskiej instytucji, jaką jawi się nam tzw. „Misja Polska”, twór
antypolski, marionetkowy, obliczony na „przereformowanie”, a praktycznie –
zagarnięcie niebagatelnego majątku wychodźstwa polskiego – winien jest nam,
Polakom, jeśli nie przeprosiny i naprawienie krzywd, które w wielkiej mierze są
praktycznie nieodwracalne, to przynajmniej wyczerpujące wyjaśnienie motywów
swego, jawnie wrogiego Polakom, postępowania.
Zdumiewające jest także tchórzliwe milczenie arcybiskupa Detroit, Allena H.
Vignerona, który nie zareagował – jak dotąd – na listy otwarte, skierowane przez
liczne organizacje polonijne do archidiecezji domagając się natychmiastowej
interwencji w tej sprawie. Listy były publikowane w prasie polskiej, polonijnej
i amerykańskiej oraz na forach internetowych. Przeczytało je i poparło setki
tysięcy osób w formie prywatnej korespondencji, kierowanej bezpośrednio do
arcybiskupa, jak też podpisując zbiorowe petycje.
Kolebka kultury polskiej w Orchard Lake – stworzona przez Polaków dla
Polaków oraz przez Polaków i amerykańską Polonię do dziś finansowanym (m.in.
przez sowite donacje Kongresu Polonii Amerykańskiej) – zgromadziła największą
kolekcję skarbów kultury polskiej na obczyźnie. Galeria sztuki, 55 sal
archiwalnych, wypełnionych po brzegi dokumentami (są tam m.in. autografy listów
królewskich) oraz 20 pomieszczeń muzealnych zawierają bezcenne skarby kultury
polskiej, unikalne egzemplarze, których nawet Polska nie posiada. Skarbów, jakie
zostały tam przez ponad sto lat zgromadzone.
Najwartościowsi ludzie zostali już zaszczuci i usunięci. Innym grozi się
procesami, które nigdy nie nastąpią, albowiem zbyt wiele kompromitujących spraw
ujrzałoby światło dzienne. Dziennikarze tylko na to czekają. Ale i oni kiedyś
przecież umrą, o czym marzy z pewnością dużo młodszy od nich, przysłany z Polski
w określonym celu zagrabienia oraz spieniężenia własności Polonii amerykańskiej,
pan Chumięcki. Wartość tych skarbów jest przeogromna. Tym niemniej, panowie
Whalen i Chumięcki – współcześni Wandale, którzy przeliczają patriotyzm na
judaszowe srebrniki – powinni pamiętać, że na placu boju pozostaje zawsze
bezlitosna Historia. Historia, która odnotuje skrupulatnie nazwiska ludzi,
którzy stali się grabarzami polskości w Orchard Lake – tej niepowtarzalnej,
polskiej kolebki na ziemi amerykańskiej, budowanej z tak ogromnym wysiłkiem
przez polskie wychodźstwo.
Marian Owczarski
zaklinał wszystkich, w tym także nas, dziennikarzy emigracyjnych – przeczuwając
swoje rychłe odejście na skutek szykan oraz upokorzeń zaaplikowanych mu przez
Whalena i Chumięckiego – abyśmy nie dopuścili do roztrwonienia zbiorów polskich
w Orchard Lake. Ponawiamy więc, i ponawiać będziemy, pytania Mariana
Owczarskiego:
Pytanie pierwsze:
kto ukradł cenny obraz Marca Chagalla „Artysta i jego muza” (ostatnio, jak
donosił pan Chumięcki, obraz ten znajdował się ukryty pod łóżkiem kanclerza
Tymothy Whalena i tam został sfotografowany osobiście przez tegoż Chumięckiego);
Pytanie drugie:
kto ukradł autograf listu Jana III Sobieskiego - ostatnio widziany w rękach
archiwisty z Łodzi, Pawła Pietrzyka;
Pytanie trzecie:
co stanie się z własnym dorobkiem artystycznym Owczarskiego, zamkniętym na
kłódki od maja 2009 roku i niszczejącym w pomieszczeniach Galerii bez
odpowiedniej temperatury oraz wietrzenia (odpowiedniej klimatyzacji nigdy tam
nie było);
* * *
Córce i Wnuczce
Zmarłego, które przybyły do USA w kwietniu br, powinien zostać umożliwiony
dostęp do rzeczy osobistych M. Owczarskiego oraz możliwość przejęcia jego
własności prywatnej. Dotąd nie zostało to spełnione. Pozwolono im zabrać jedynie
urnę z prochami Artysty do Polski.
Edward Dusza i Mirosława Kruszewska
Stevens Point, Wisconsin – Seattle, Washington
...............................................................................
Marian Owczarski opowiada o szykanach w Orchard Lake
Ostatni, wstrząsający wywiad z Marianem Owczarskim, udzielony 13 czerwca 2009
roku Radiu „Polskie Rozmaitości” w Detroit.
(Przenotowała z
taśmy audio
Mirosława
Kruszewska)
______________________
Red. Jerzy Różalski:
Dzisiaj chciałbym zaprosić Państwa na ciekawe spotkanie z osobą bardzo znaną
w kręgach polskiej emigracji – nie tylko michigańskiej, amerykańskiej,
kanadyjskiej – artystą-rzeźbiarzem, kustoszem słynnej chyba na cały świat
Galerii Zakładów Naukowych w Orchard Lake (Michigan). Marian Owczarski jest
dzisiaj gościem programu Polskich Rozmaitości. Witam serdecznie.
Marian
Owczarski:
Ja również witam Cię serdecznie i Twoich Radiosłuchaczy.
Red.:
Wielokrotnie mieliśmy okazję współpracować organizując dziesiątki różnego
rodzaju konkursów, wystaw, o których mówiliśmy – wielokrotnie występowałeś w
naszym Radiu, czy to mówiąc o Galerii, o Zakładach Naukowych, czy też o
działalności Towarzystwa Przyjaciół Sztuki Polskiej, z którym od lat jesteś
związany. Ostatnio, tutaj, wśród Polonii, bardzo głośna stała się wiadomość o
tym, że zamknięto na kłódkę Twoje mieszkanie w Orchard Lake i nie możesz wejść
do mieszkania. Czy to prawda?
M.O.:
Tak, to jest prawdą. Nie mogłem ostatnimi czasy odwiedzać swego pokoju często,
bo jest na trzecim piętrze. Po wymianie biodra miałem utrudnione chodzenie po
schodach; więc poszedłem tylko żeby wziąć trochę bielizny. No, i zauważyłem, że
nie mogę wejść dlatego, że jest kłódka na moich drzwiach.
Red.: Zapytałeś
kanclerza, czy kogoś innego, dlaczego tak jest?
M.O.:
Nie było kogo zapytać. Poszedłem do maintenance. Oni powiedzieli mi, że przecież
to przy mnie założono tę kłódkę. Ja mówię: „Dopiero pierwszy raz to widzę”. Po
prostu kłamią na każdym kroku.
Red.:
I co tam jest w tym pokoju?
M.O.:
W pokoju jest łóżko, moje książki, moje różnego rodzaju drobiazgi, moja
bielizna, moje ubranie, moje papiery, listy, i tak dalej – to wszystko, co się
normalnie w mieszkaniu trzyma.
Red.:
Może wobec tego cofnijmy się w czasie. Jesteś związany z Orchard Lake od
trzydziestu siedmiu lat. Jak to się wszystko zaczęło?
M.O.:
Zaczęło się bardzo prosto. Miałem wystawę na Uniwersity of America w
Waszyngtonie i tam przyszli ludzie z Białego Domu. Między innymi, moimi osobami
towarzyszącymi byli rektorzy różnych uczelni i zdarzyło się, że był tam też
ksiądz Ziemba. W pewnym momencie, jakiś sympatyczny pan zapytał mnie, czy ja bym
nie chciał zostać artystą-rezydentem w Princeton. W tym czasie nie bardzo
wiedziałem, co to znaczy. To słyszał ksiądz Ziemba i mówi: „Po co ty masz iść do
Princeton? Przyjedź do Orczardlejku!”. Potem użył wszystkich możliwych środków,
żeby mnie ściągnąć do Orchard Lake. Powodem tego zainteresowania moją osobą było
to, że pani, która była od ceremonii w Białym Domu, zobaczyła moje prace i jej
się spodobały; była nimi zainteresowana. To było właśnie jednym z powodów, że ci
panowie również zainteresowani byli moimi pracami.
Red.:
Może jeszcze, żeby bliżej przedstawić Ciebie, szczególnie młodszej generacji,
bo to trzydzieści siedem lat, to już dwa pokolenia urosły w tym czasie.
Chciałbym powiedzieć, że jesteś absolwentem Akademii Sztuk Plastycznych w
Warszawie. Tak?
M.O.:
Tak. Jestem absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Wydziału Rzeźby,
ale jednocześnie przez cały okres studiów zajmowałem się konserwacją i
uczęszczałem na wykłady z konserwacji do Bohdana Marconiego. To jeden z
najbardziej wybitnych, polskich konserwatorów. Potem pracowałem w wielu
kościołach, wielu pałacach, zajmując się rekonstrukcją rzeczy zniszczonych.
Między innymi, stu moich kolegów pracowało w Wilanowie, ale ja sam robiłem
wilanowski kościół Św. Anny. Rekonstruowałem z zewnątrz rzeźby, bo jak Rosjanie
stacjonowali w Wilanowie, to w nocy, nie mając nic do roboty, strzelali do tych
figur, które były na tym kościele, utrącając głowy, ręce. I ja będąc na trzecim
i czwartym roku Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, jeździłem tam i
uzupełniałem wszystko po kolei. To był taki suplement do mojego stypendium. Poza
tym, robiłem konserwacje wszystkich obrazów wewnątrz. Pewnego dnia, proboszcz
zadzwonił i mówi: „Marian, obraz w głównym ołtarzu spadł”. To było
„Zwiastowanie” z podobizną Marysieńki Sobieskiej. Po prostu, Marysieńka Sobieska,
żona króla Jana III Sobieskiego, pozowała do tego obrazu. Przed wojną zrobiono
konserwację obrazu. Użyto tzw. klajstru – z mąki pszennej zrobiono taki rodzaj
kleju, podklejono to grubym płótnem i to przez wiele lat trwało, ale robaczki
przyszły, najpierw zjadły ten klajster, a potem, jak nie stało, to zjadły płótno
i przez zimę było wszystko w porządku, ale na początku marca, jak ludzie troszkę
rozgrzali wnętrze kościoła, to ten obraz cały spadł. W dużych kawałkach, małych
kawałeczkach – i ja w kaplicy bocznej rozłożyłem gazety i na tym zacząłem jak
mozaikę układać, jakby puzzle taki właśnie, te wszystkie kawałki. Potem to
nakryłem płótnem i na nowym płótnie zacząłem przyklejać woskiem. To wszystko, co
tylko mogłem przykleić we właściwe miejsce, to przykleiłem, ale około
czterdziestu procent sam domalowałem. To było czterdzieści lat temu. Teraz, jak
byłem w Polsce, zrobiłem zdjęcie i dziwiłem się sam sobie – nie mogłem znaleźć
miejsc tych co domalowałem, a co było oryginalne. To znaczy, że prawdopodobnie
wykonałem dobrą robotę, bo to wygląda zupełnie poprawnie i dobrze. To jest jeden
z najlepszych portretów żony Jana III Sobieskiego.
Tak samo, w
tym samym czasie, jak zdawałem dyplom w sześćdziesiątym pierwszym roku,
konserwowałem fasadę kościoła, też pod wezwaniem Św. Anny, w Warszawie. Te
wszystkie rzeźby, które są na fasadzie, są bardzo ważne jeśli idzie o historię
Polski. Czterej ewangeliści, którzy stoją na frontonie, to są jedne z
najlepszych rzeźb Jakuba Monaldiego – nadwornego rzeżbiarza Stanisława Augusta.
Postaci te są bardzo głęboko rzeźbione. Od Zamku pierwszy stoi św.Jan i ma twarz
Stanisława Augusta; drugi, który jest obok św.Jana, to Krasicki, trzecim jest
Trembecki, czwartym Naruszewicz. To są te portrety, które Monaldi zrobił, a
potem do tego dorobiono szaty tych czterech ewangelistów.
Konserwując
ten kościół, zdjąłem obraz św.Anny, który zakrywał miejsce, gdzie był zakryty
orzeł stanisławowski. Za udział w Powstaniu 1863 roku rząd carski nakazał zdjąć
orła i założyć obraz św.Anny. Więc ja zdjąłem obraz, a na nowo zrobiłem rzeźbę
orła. Tego, który jest w tej chwili na kościele św.Anny.
Red.:
Mówimy o kościele w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu?
M.O.:
Tak. Wiele
kościołów w Polsce, szczególnie zaś w Warszawie, ma moje rzeźby – na
Czerniakowie, czy w Wilanowie, czy nawet na Służewcu. Tam są moje rzeźby.
Red.:
Po dziesięciu latach, tak mniej więcej szacuję z tego, co mówisz, wyjechałeś
do Stanów i dostałeś propozycję, którą przyjąłeś; zostałeś w Stanach
Zjednoczonych. Co na to władze PRL?
M.O.:
Jest taka rzecz, pierwszy raz w sześćdziesiątym ósmym roku przyjechałem do
Kanady i zostałem zaproszony, żeby zrobić Pokój Polski w Orczardlejku, ale w tym
czasie, po prostu... nie był to odpowiedni czas, więc ksiądz
z Lincoln Park zaprosił mnie do siebie. Tam zrobiłem najpierw
św.Franciszka dla niego, jako takie memorial dla jego siostry, dla miejscowego
klasztoru, a potem pracowałem dla kardynała
Johna
Francisa Deardena –
dla tych szkół, które w tym czasie powstawały, rzeźbiłem Rycharda P.
Gabriela, następnie Tomasza z Akwinu. Tam
wykonałem cały szereg rzeźb dla tych szkół, a w tym czasie przygotowałem osiem
czy dziewięć wystaw. Przeważnie o tematyce religijnej to były rzeczy. Jak
wróciłem do Polski, to nie chciano oddać mi mojego dowodu osobistego, tylko
mówili, że ani Polska Ludowa, ani Partia nie jest zainteresowana, żeby jakiś
Owczarski jechał za granicę i robił wystawy o tematyce religijnej. I zaczęli
mnie „mordować” – zaplombowano mi samochód, który przywiozłem, zabrano mi
wszystko, cokolwiek kiedykolwiek zarobiłem w Polsce i powiedziano, że nigdy nie
wyjadę z Polski.
Starałem się
wiele razy o paszport, dotarłem wreszcie do samego naczelnika Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych, pana Walczaka. On najpierw był bardzo uprzejmy, a potem, jak
zobaczył moje akta, to zaczął wrzeszczeć na mnie i powiedział, że na dłoni mu
włosy wyrosną, jak ja otrzymam paszport. No więc, powiedziałem mu, już przy
drzwiach jak byłem i już wychodziłem, że będzie musiał sobie warkoczyki
zaplatać. Ten się rzucił w moim kierunku, ale ja już wyszedłem na zewnątrz. W
dwa miesiące później znalazłem drogę, że dostałem paszport na jeden miesiąc. A
ja płynąłem „Batorym”, więc to było czternaście dni w jedną stronę i czternaście
dni w drugą stronę. Przypłynąłem do Montrealu. No, i zostałem. Najpierw zacząłem
robić rzeżby żeby wykończyć wnętrze kościoła w Woodstock, a potem robiłem już
witraże w Chatham. Duże witraże, które były interesujące – z resztek, które
wyrzuciły zakonnice, bo zbudowały nową kaplicę, a witraże po prostu wyrzucono na
chodnik i one tam niszczały.
Red.: Który to
był rok?
M.O.:
To był już siedemdziesiąty drugi.
Red.: W tym
samym roku dotarłeś do Orchard Lake na zaproszenie księdza Ziemby, tak?
M.O.:
Pracując i w Woodstock, i w Chatham, przygotowywałem swoje rzeźby na wystawę i
jak tylko nadarzyła się okazja na Uniwersytecie of Ameryka, to właśnie, to był
początek mojego kontaktu z Orchard Lake.
Red.: Rok 1972,
młody Marian Owczarski, ale już mający na koncie sporo sukcesów, przyjeżdża do
Orchard Lake i zastaje Galerię. Jak tak Galeria wyglądała wtedy?
M.O.:
Galeria była pusta. Nie było nic w Galerii, ale samo to miejsce, było dla mnie
podnietą do tego, żeby stworzyć galerię, w której będą mogli ludzie z Polski
przygotować polskie wystawy. Więc jest taka rzecz: najtrudniejszą sprawą dla
każdego Polaka, przedtem i teraz też, jest to, żeby można było zrobić pierwszą
wystawę. Moim, jak gdyby założeniem, było to, żeby stworzyć galerię, która
będzie taką odskocznią, takim miejscem, gdzie pierwszy katalog, pierwszą
wystawę, będzie można zrobić w Ameryce. I to właśnie było taką podnietą, że ja
zacząłem najpierw zbierać to, co było możliwe żeby stworzyć galerię.
Ponieważ
pracowałem nad tym, to m.in. ksiądz Jasiński któregoś dnia przyniósł mi ogromną
ramę, bardzo piękną. Ta rama była otulona taką szmatą czarną. Szmata była
zabezpieczeniem przed zniszczeniem tej ramy, którą ks.Jasiński znalazł na
Michigan Craftors – był tam taki sklep, gdzie
sprzedawano ramy. Mnie zainteresowało to, że z jednej strony było płótno, a z
drugiej skorupa czarna. Ksiądz Jasiński zaczął do mnie mówić: „Czego ty się
grzebiesz w tej szmacie, jak ja ci taką piękną ramę przyniosłem?”. Powiedziałem,
że jest ciekawa, ta rzecz. Potem zużyłem około dziesięciu kilogramów masła i
zacząłem zmywać to płótno – było ono pokryte dwoma warstwami lakieru
asfaltowego. To jest jedyny sposób na usunięcie asfaltu. Jak ktoś będzie miał
pochlapany asfaltem samochód czy coś innego, to jest bardzo prosty sposób na
rozpuszczenie tego asfaltu przy pomocy masła. To jest stara metoda usuwania
różnego typu smół, właśnie, z obrazów czy innych przedmiotów
Red.: Ale skąd
ta smoła znalazła się na tym płótnie?
M.O.:
To nie smoła, to po prostu ktoś ukrył ten obraz, gdyż ostatni raz obraz
Świerzyńskiego „Wnętrze katedry na Wawelu” był sprzedany w Berlinie za 122
tysiące marek niemieckich i to właśnie w 1922 roku. Ciekawe: 122 tysiące i 22-gi
rok. W każdym razie, od tego czasu obraz ten zniknął. Nie było tego obrazu.
W tym
czasie miałem klasy już – konserwacji – i m.in. właśnie pokazywałem, jak można
zmyć [zanieczyszczenia]. Zmywałem dotąd, dopóki nie uzyskałem powierzchni
obrazu. I to jest bardzo piękny, bardzo wartościowy obraz. Wnętrze katedry na
Wawelu. Tak wyglądała katedra 127 lat temu, namalowana przez Saturnina
Świerzyńskiego (1820-1883) i dzisiaj ten obraz
jest wart około dwustu tysięcy dolarów!
Więc ja po
zmyciu tego obrazu do tego momentu, gdzie już widać było karakle, pęknięcia. W
tych pęknięciach to jeszcze jest ten asfalt, ten lakier. Tego nie ruszałem, bo
bałem się żeby nie naruszyć powierzchni farby. Dobrze było, że ktoś zanim to
pomalował tym asfaltem, pokrył powierzchnię dwiema warstwami werniksu, miękkim i
twardym werniksem. To uratowało ten obraz. Tak, że dzisiaj mamy okazję
obejrzenia.
Obraz ten
podziwiają wszyscy. Również prof.Estreicher, jak był w Galerii, czy Ojciec Św.,
kiedy jeszcze jako kardynał odwiedził Orchard Lake. Każdy z nich uważał, że
płótno powinno wrócić do Krakowa, bo nie ma takiego obrazu, który by pokazywał,
jak katedra wyglądała przed rekonstrukcją w latach dwudziestych. Na tym obrazie
są lustra, kotary, fragmenty wykonane w stylu gotyckim, które teraz są usunięte,
i jest normalna architektura romańska całego wnętrza, a tylko ołtarz jest
dokładnie ten sam, dokładnie tak samo wygląda, jak w tym czasie, jak 127 lat
temu. Jest to okres, kiedy na Wawelu urzędowały austriackie wojska. Tak, że to
jest, z wielu względów, historycznie bardzo ważny obiekt dla kultury polskiej,
dla historii Polski.
Red.: Ksiądz
Walery Jasiński, z tego, co ja pamiętam, bo to był początek mojej kariery w
Ameryce, słynął z tego, że krzewił polskość w Orchard Lake w każdym względzie,
nie tylko w nauczaniu religii po polsku i mówieniu o sprawach takich, jak
kultura, historia itd. Jaki był jego komentarz na temat tego obrazu, gdy
zobaczył go po renowacji?
M.O.:
W momencie, jak zacząłem zmywać i pokazałem – ksiądz Jasiński często przychodził
do Galerii – więc jak zobaczył, że ta szmata staje się obrazem, oczywiście,
bardzo się ucieszył, ale dopiero rezultat końcowy był takim momentem, gdzie
myśmy zobaczyli co to jest, że to jest wnętrze katedry na Wawelu i to właśnie z
tego okresu, sto dwadzieścia siedem lat temu namalowane przez Świerzyńskiego.
Oczywiście,
to był jeden z pierwszych obrazów, jaki wystawiłem w Galerii, a potem zrobiłem
wystawę doktora Józefa Malejki, w Nowym Jorku,
w Fundacji Kościuszkowskiej. Dowiedziałem się, że dr Malejka skupuje kolekcje
francuskie, nienawidził malarstwa religijnego i wyrzucał je. Mówię mu: „Nie
wyrzucaj, tylko daj nam”. I w ten sposób powstała cała kolekcja obrazów,
szczególnie Matki Bożej, które dostałem od doktora Malejki.
W tym czasie
zacząłem uczyć historii sztuki polskiej i te obrazy służyły mi jako przykłady
różnych stylów. Mam gotyckie, mam barokowe, mam włoski barok, mam klasycyzm
francuski, bardzo pięknie oprawiony, i cały szereg rzeczy, które z tych kolekcji
dr. Malejki wróciły do nas, do Galerii. Ja to dostawałem i wieszałem na
ścianach – to było coś, w tej pustej Galerii... i zaczęło brakować miejsca. W
związku z tym, została wolna tylko górna część okien, która była z równych
kawałków zrobiona – ja to zasłoniłam i tam właśnie zacząłem umieszczać i wieszać
te obrazy Matki Bożej.
Podobnie,
dostałem kolekcję rzeźby ludowej. Pani pewna zbierała je przez czterdzieści lat.
Potem znalazła osobę, która chciała on niej to odkupić albo zapłacić za to, by
oddać to do Orchard Lake. Pojechałem wtedy na Long Island – zimą, były bardzo
ciężkie warunki, zwłaszcza, jeśli chodzi o przejechanie przez góry – i
przywiozłem tę kolekcję. Zasłoniłem okno, drzwi, które kiedyś były, i tam
zrobiłem półki i umieściłem sto pięćdziesiąt rzeźb ludowych z Podhala.
Ciekawostka: to są rzeźby z Paszyny. Paszyna, to jest taka maleńka wioska,
zagubiona blisko Zakopanego, gdzie dużo było pozostałości po zakażeniach przez
armię austriacką i ci ludzie do dzisiaj cierpią na te schorzenia. Ale tam się
zdarzyło,
że tam był
dobry ksiądz, który interesował się sztuką
ludową i on tylko prosił o wykonywanie rzeźb, szczególnie zimą, kiedy ta
miejscowość odcięta była od świata, nie komunikowała się z nikim. Oni robili
rzeźby, ale ksiądz poprosił również o to, żeby również pomalowali je. W związku
z tym, rzeźby z Paszyny są nie tylko wykonane w drzewie, ale mają taką sobie
tylko właściwą kolorystykę. Tak, że oglądając tę całą kolekcję ma się wrażenie,
że to jest takie bajkowe, ale jednocześnie reprezentujące pracę, modlitwę,
muzykę – to wszystko, co tych ludzi interesowało. Po prostu sztuka ludowa jest
odzwierciedleniem duszy i to właśnie bardzo jest charakterystyczne. Sto
pięćdziesiąt figurek, wykonanych w drzewie.
Red.: Te zbiory
nadal są w Orchard Lake?
M.O.:
Tak, oczywiście. Zrobiłem półki, potem – żeby nie było zbyt bezpośredniego
dostępu – zrobiłem pleksiglas, taki zabezpieczający duży płat. I to jest
właśnie ta cała ściana, jak się wchodzi do Galerii po lewej stronie, to jest
cała kolekcja rzeźby ludowej z Podhala.
Red.: W ten
sposób, przez te trzydzieści siedem lat powstała wielka Galeria. Jedno pytanie:
są tam obrazy, dzieła sztuki darowane Orchard Lake. Ale Ty przecież jesteś
artystą – sam prowadziłeś działalność, sam promowałeś artystów z Polski,
pomagałeś im i część tych obrazów jest Twoja.
Czy jest jakiś rozdział w tym? Czy uważasz, że w Galerii są obrazy, które są
twoją własnością i Orchard Lake nie ma do nich prawa?
M.O.:
Od samego początku nikt nie dawał żadnych pieniędzy na Galerię. Ja musiałem
pracować – robiłem witraże, robiłem rzeźby – można je znaleźć w różnych
miejscach w Cranbrook (w Art Museum), można zobaczyć je w Whatley, w Hamtramck
(w Public Library). Zrobiłem wiele popiersi w stali nierdzewnej, za które
dostawałem pieniądze. Tak samo, na Uniwersytecie of Michigan (popiersie
Skłodowskiej), robiłem witraże dla kościoła we Flint, zrobiłem duży, cały
fronton – rzeźby i witraże – w Parisville. Wszystkie pieniądze lokowałem w to,
że jeśli tylko była okazja kupienia czegokolwiek co miało jakiś sentymentalny,
czy narodowy wydźwięk żeby powiesić w Galerii, to ja to kupowałem.
Red.: Wracając
jeszcze do tego obrazu Świerzyńskiego, który okazuje się cennym dziełem sztuki,
który Polska chciałaby, żeby wróciło do Polski. Renowacja takiego obrazu wymaga
nakładu czasu, prawda, i pracy? Ile trwa renowacja takiego obrazu?
M.O.:
To było... ponad chyba trzy miesiące zabrało mi, żeby zmyć. Potem podkleić,
uzupełnić te miejsca, które były dziurawe i pokryć je na nowo, naciągnąć na
krosno, następnie pokryć je werniksem. Położyłem kilka warstw – najpierw miękki
werniks, żeby zachować wszystko od zniszczenia, potem twardszy, i cały obraz
przepracowałem na nowo przy pomocy takiego specjalnego zestawu, który sam
skomponowałem – to jest około 60 procent wosku, 40 procent terpentyny, tj.
gabarowej żywicy z dodatkiem weneckiej terpentyny. Po prostu tak, żeby w
warunkach orczardlejkowskich, w warunkach michigeńskich, gdzie jest tych
temperatur i wilgotności niemało.
Dlatego
wszystkie obrazy, które są w Galerii – one musiały być przeze mnie na nowo
odnowione, żeby można je było trzymać w Galerii. W Galerii nigdy nie miałem
A/C. Nigdy nie miałem żadnego systemu chłodzenia czy kontrolowania wilgotności.
W związku z tym, musiałem tak dobrać środki, żeby to po prostu przetrwało. To,
co jest w tej chwili, jest dlatego, że...
Red.: ...ktoś o
to dbał.
M.O.:
Tak.
Red.: Ale to, o
czym mówisz: te środki, te terpentyny, te werniksy, farby, płótna itd. To
przecież kosztuje pieniądze i to spore. Kto za to płacił?
M.O.:
No więc, musiałem pracować, żeby to kupić...
Red.: I swoją
pracą i zarobkami swoimi opłacałeś wszystko to, co stworzyłeś w Galerii, tak
M.O.:
Wszystko, co było w Galerii musiałem sam zapłacić.
Red.:
Wspomniałeś wcześniej i o roli księdza Jasińskiego, który promował polskość i
polską kulturę. Rozumiem – wybitny umysł intelektualny. Jak Ty go wspominasz,
jako jednego z księży działających w Orchard Lake?
M.O.:
Przede wszystkim to był jeden z najlepszych ludzi. To był filozof Polonii.
Poświęcał swoje życie ludziom bez reszty. I to zarówno tutaj, jak i w Polsce.
Każdego dnia można było widzieć ks.Jasińskiego idącego na pocztę albo z listem,
albo z małą paczką, którą wysyłał komuś w formie pomocy. Jednocześnie, on
organizował Veritas, który się zajmował sprawami religijnymi, ale i polskimi,
skupiał ludzi trochę inteligentniejszych, wykształconych, na terenie Detroit. To
jest człowiek unikat. On wydawał „Sodalisa” i to w większości własnym sumptem.
„Sodalis” – to było wydawnictwo, które zajmowało się propagowaniem nie tylko
polskiej kultury i sztuki, ale jednocześnie „Sodalis” był tym pismem, które było
jak gdyby łącznikiem między żywą Polską i Ameryką. On podawał wszystkie
wiadomości, które były istotne dla Kościoła. A więc, oczywiście, było sporo
ludzi, którzy byli przeciwni jemu i jego działalności, ale to był super, super
dobry człowiek.
Red.: Z tego,
co opowiadasz, w tej chwili Galeria liczy kilka tysięcy obrazów, które tam się
znalazły dzięki Twojej pracy. Mrówczej pracy. Ile z tych obrazów trafiło do
Galerii za sprawą innych ludzi, związanych z Orchard Lake? Czy ktoś jeszcze się
dokładał do tego?
M.O.:
Oczywiście, ksiądz Daniłowski z Pennsylwanii był
spadkobiercą doktora Małka, kolekcjonera, który podarował wiele rzeczy Fundacji
Kościuszkowskiej, ale również do Galerii w Orczardlejku. Cokolwiek dostałem w
darze od ludzi, jak ks.Daniłowski czy ks.Brokowicz, to momentalnie wieszałem na
ścianach. I to są rzeczy bezsprzecznie należące do Szkół [Zakładów Naukowych w
Orchard Lake – przyp.M.K.]. Jedyna rzecz, ja to po prostu odnawiałem,
odświeżałem.
Dostaliśmy obraz np. Jacka Malczewskiego – „Szkic do Zamieci”. Jest bardzo
interesujący, m.in. dlatego, że to jest autoportret Malczewskiego z postacią
Chrystusa w tle. Ale ten obraz był bardzo zniszczony, bo był malowany na
tekturze i brakowało jednego oka. Ja gdzieś w albumie znalazłem zdjęcie tego
obrazu i domalowałem. To było domalowane trzydzieści lat temu, więc trudno mi
teraz powiedzieć, które oko ja domalowałem, a które było oryginalne. Tak samo
bardzo zniszczony był obraz Malczewskiego „Ostatni powstaniec”. To jest jedyny,
pierwszy symbolistyczny obraz, gdzie powstaniec z 1863 roku wraca do domu boso z
szaflikiem pustych naczyń. Po prostu Malczewski chciał powiedzieć, że całe
powstanie było do luftu, nie udało się. Według mnie to powinno również wrócić do
Polski, może do Poznania, gdzie jest cała kolekcja obrazów Jacka Malczewskiego,
symbolistycznych właśnie
Red.: Ostatnie
wydarzenia, założenie kłódki na Twoim mieszkaniu, a wcześniej jeszcze założenie
kłódki w Archiwum, i to tak z dnia na dzień, po otwarciu kolejnej wystawy prac
młodzieży – wiem, że było rozgoryczenie, wiem, że liczne mamy dzwoniły do nas,
dlaczego nie mogą zobaczyć wystawy i porównać prac swoich dzieci z pracami
innych dzieci. Czy to był początek tego trudnego okresu po trzydziestu siedmiu
latach pracy w Orchard Lake, że zaczęto cię, delikatnie mówiąc, szykanować i
dyskryminować. Czy to się jeszcze wcześniej zaczęło?
M.O.:
Więc to zaczęło się dokładnie łącznie z przyjściem księdza Timothy Whalena do
Orchard Lake. Jednym z pierwszych tego objawów było to, że ks.Whalen zatrudnił
taką panią Helenę, która miała ogromne wykształcenie artystyczne – mianowicie:
była babysitter przez trzy miesiące u bratanka księdza Ziemby. I on [Whalen] dał
jej klucze i do dyspozycji pana L., maitenance’a.
I oni po prostu zaczęli robić „porządki” w Galerii.
Pani Helena
postanowiła zrobić garage sale galeryjny, z prac Galerii. Więc ja pozbierałem
takie rzeczy, które są drugorzędne, trzeciorzędne – 65 eksponatów, które sobie
mogła wziąć pod namiot i to sprzedać. Ja nie chciałem być świadkiem tego.
Pojechałem na wakacje do Polski na dwa tygodnie. Jak wróciłem, okazało się, że
ona wzięła 185 rzeczy i co sprzedała, to sprzedała, a resztę whole-sale zrobiła.
Jakaś pani, która miała taki antyk store na końcu Orchard Lake i Grand River,
przyjechała i zabrała to wszystko i wywiozła.
Red.: Nie
wiesz, jaka cena była?
M.O.:
Nie wiem. Nie powiedziano mi.
Red.: A te
pieniądze przyszły do Orchard Lake?
M.O.:
Prawdopodobnie. Ale to były grosze. Na przykład obraz, który w tej chwili wisi w
Galerii, moi przyjaciele kupili za pięć dolarów (!), a to jest obraz wart około
tysiąca pięciuset dolarów najmniej.
Innym razem
dostaliśmy od rodziny pana Kowalskiego, który był zamożnym producentem kiełbas,
bardzo piękną Matkę Boską Częstochowską. Sama rama była warta około pięćset
dolarów, bo była grubo złocona złotem dukatowym. Obraz był ręcznie malowany i
bardzo dobrze zrobiony. Został sprzedany za pięć dolarów pod namiotem. To kupiła
jakaś pani, która znała Kowalskich i wiedziała o tym. Na drugiej stronie była
dedykacja dla Orczardlejku. Po prostu, to zrobiło bardzo złe stosunki między
nimi a Orchard Lake – ta rodzina powiedziała, że więcej nie da grosza. Oni
dawali do pół miliona czasami dla Orchard Lake.
Takich faktów
było bardzo wiele. Trudno mi nawet powiedzieć, co ta p.Helena wywiozła, co ona
sprzedała, co ona zabrała. Trudno jest sobie wyobrazić. Na przykład pewnego
dnia wezwała maitenance’ów i oni weszli na zaplecze. Tam były kiedyś zakrystie,
bardzo piękne szafy, wykonane z czarnego orzecha i jasnego dębu. Takie gabloty.
Ona zamiast zawołać stolarza, żeby to rozebrać – chciała to usunąć – wezwała
ludzi z maintenance i oni młotami potłukli, wyrzucili. A w tych gablotach ja
miałem dziesiątki gobelinów polskich, dziesiątki tkanin dekoracyjnych, tych,
które używałem, jak burlapy, czy innego rodzaju kolorowe tkaniny. To wszystko
zostało wyrzucone na śmieci. Po prostu, trudno sobie wyobrazić akty dewastacji
tych ludzi – ignorantów, kompletnych ignorantów. Bo trudno ich inaczej nazwać.
Jeżeli ludzie po prostu wyrzucają coś, czego nie rozumieją.
Przykład
taki – ostatnio zamknięto Galerię. Wystawa, która była jedną z najpiękniejszych
jeżeli chodzi o wystawę dzieci, ponad 117 entries, uczestników, tych ludzi
młodych z Detroit i z okolic Detroit. Otwarcie było bardzo uroczyste – było
ponad trzysta osób. Nawet poproszono kanclerza Whalena, żeby wręczył pierwszą
nagrodę. Następnego dnia przychodzę, żeby otworzyć Galerię, a tam jest założony
padlock [kłódka]. Zamknięte.
Dlaczego? I
to przez cały miesiąc? Minął miesiąc, oni zrobili inwentaryzację po tygodniu czy
dwóch i nie otworzyli. Dopatrują się, że gdzieś tam może być jeszcze coś, co
należy do Galerii...
Zamknięcie
mego prywatnego pokoju – podobno powodem było, że ja wziąłem jakiś karton i
wynosiłem z mego pokoju. To mnie nie wolno wziąć moich własnych rzeczy z mojego
własnego pokoju? To już jest w ogóle szczyt bezczelności. Jak można w ten
sposób?
Red.: Ale
wróćmy do tego barbarzyństwa, bo trudno to inaczej określić wyrzucenie
gobelinów, makat, rozbicie młotami cennych mebli. Przecież to wszystko działo
się w momencie, gdy do życia została powołana tzw. Misja Polska. Czy to jeszcze
wcześniej było?
M.O.:
Tak. Misja Polska, to jest – ty mówisz o Antypolskiej Misji, tak? Czy o Polskiej
Misji? O czym?
Red.: Powiedz,
co Ty o tym sądzisz? Nie wiem, co tutaj jest antypolskie, a w którym momencie ta
misja jest polska
M.O.:
Tamto, co było przedtem, to było zupełnie antypolskie, bo wszystko, co było
polskie ta pani Helena wywaliła na śmieci.
Red.: To była
polskiego pochodzenia, ta osoba?
M.O.:
Ta pani nie była polskiego pochodzenia. Ona była... mąż jej był z pochodzenia
Rumunem, a ona nie wiem, jakiego typu była mieszańcem. W każdym razie ona nie
miała pojęcia o niczym...
Red.: A czy
kanclerz Whalen wiedział o tym, co się dzieje?
M.O.:
Ona spędzała z kanclerzem czas godzinami. Po prostu się naradzali. W tym czasie,
kiedy kanclerz nie miał jednej minuty, by ze mną słowo zamienić. Jak ja prosiłem
o to, żeby się z nim widzieć, nie miał czasu. Natomiast ona godzinami
przesiadywała u niego.
Chodziło o
to, aby uporządkować Galerię. Kazano zabrać mi swoje rzeczy z Galerii. No
trudno, jeżeli ja zacząłem wynosić niektóre rzeczy, które uważałem, że nie są
potrzebne do dekoracji, nie służą Galerii, to znowu były pretensje do mnie – jak
ja śmiem wynosić coś z Galerii. I tutaj wkracza ta Misja Polska, której
przedstawicielem jest i dyrektorem zrobili pana Chumięckiego, który nie ma
zielonego pojęcia o tym, co jest.
W czasie
spisywania – spisywali przez dwie godziny jedno z tych właśnie pomieszczeń z
tyłu Galerii i odrzucili różnego typu rzeczy. Ja właśnie podniosłem kawałeczek
papieru i mówię, że to wszystko coście spisywali nie ma jednej dziesiątej
wartości tego, co ten papierek wyrzucony do śmieci. I dopiero pokazałem, że tego
papierka nie ogląda się normalnie – trzeba patrzeć na niego pod światło. To jest
pierwszy wodny znak Piłsudskiego na banknotach po odzyskaniu niepodległości.
Red.: Na pewno
wiele osób może zadawać sobie pytanie: spośród tych tysięcy dzieł, obrazów,
które jeszcze nie zostały sprzedane na pchlim targu, czy można odróżnić, co
należy do Orchard Lake, a co jest Twoją własnością po tylu latach
pracy?
M.O.:
To jest bardzo łatwe. Dlatego, że przed trzema laty ksiądz kanclerz Whalen
zażyczył sobie, abym usunął swoje rzeczy z Galerii, bo oni chcą mieć czystą
Galerię. W związku z tym, ja zacząłem brać niektóre rzeczy, które były moje, a
które służyły przez lata w Galerii jako przykłady – czy sentymentalne, polskie,
czy religijne. To, co otrzymałem dla Galerii, to od razu to odświeżałem,
odnawiałem i wieszałem na ścianach. I te wszystkie rzeczy, co do jednej,
wszystko wisi na ścianach. I one są własnością Szkół. Własnością... w tej chwili
trudno mi zgadnąć... bo jest podział administracyjny – high school jest trzymany
oddzielnie, seminarium trzymane jest oddzielnie i ksiądz kanclerz ma swoje biuro
oddzielnie. Kanclerz nie interesuje się jeżeli chodzi o stronę artystyczną, czy
religijną, czy w ogólności przedmiotową tych rzeczy. Jego interesuje wartość
tego obrazu, wartość rynkowa obrazu, czy wartość ta, którą mogą ewentualnie
ubezpieczyć (...). Wszystkie rzeczy, które są w Galerii w tej chwili ja
wieszałem dlatego, że one mają wartość albo narodową, albo religijną, albo
sentymentalną dla Polaków. A to po prostu jest solą w oku tych ludzi, którzy w
tej chwili w Orchard Lake rządzą. Na tym polega rzecz.
Red.: To znaczy
przeszkadza im polskość tych dzieł sztuki?
M.O.:
No, prawdopodobnie, bo oni są niezainteresowani tym. Oni są ignorantami
kompletnymi. No, proszę, zapytaj kogokolwiek z tych administratorów, czy oni
cokolwiek wiedzą na ten temat. Abdolutnie nic nie wiedzą. I oni nie chcą
wiedzieć! Jeżeli dyrektor administracyjny, Martin Vucinaj, potrafi powiedzieć,
że Orchard Lake nie jest już polską instytucją, tylko podlegającą bordowi,
grupie jakiejś, nie wiadomo co, to trudno po prostu wymagać od niego, żeby on
wiedział cokolwiek na temat kolekcji, czy na temat tego, co jest w Galerii.
Oni nie są
zainteresowani, żeby przyprowadzać Polaków. Weź ostatni przykład: grupa 30-tu
czy 40-tu kobiet, które chciały zobaczyć „Panoramę Polską”. Nie mogły się dostać
do „Panoramy”, dlatego, że pan od Misji Polskiej zabrał taśmy, pozamykał.
Sekretarz kanclerza Whalena prosił mnie, żebym ja otworzył. Ja pokazałem, gdzie
się otwiera, jak się otwiera, próbowaliśmy pokazać „Panoramę”, ale taśm nie
było, bo zostały ukradzione, zabrane, a bez tego nie można było nic pokazać.
Oczywiście, pani Karen Majewski mówiła, że tylko chwilowo my nie mamy czasu,
żeby oglądać. To jest nieprawda. Że możemy iść Galerię zobaczyć. Nie możemy iść
Galerii zobaczyć, bo od dwóch miesięcy Galeria jest zamknięta – nie wiadomo
dlaczego.
Komu to
służy? Komu to przeszkadza, że Galeria była otwarta i udostępniona dla ludzi
zwiedzających? W każdą pierwszą niedzielę miesiąca miała być wystawa. Była taka
niedziela teraz, miała być wystawa poświęcona polskiemu malarstwu i...
oczywiście, pana Chumięckiego nie było. W związku z tym Galeria była zamknięta i
nie było dostępu do Galerii. Ludzie przychodzili, postali, postali i poszli.
Komu to służy? Miała być wystawa malarstwa polskiego i pogadanka wygłoszona
przez Ciebie samego – tu chodziło o media polskie, które są: radio, gazety –
chciałem poprosić tych ludzi, żeby powiedzieli coś o tym, bo to jest rodzaj nie
tylko propagandy, ale informacji dla Polonii. Przecież sto czy dwieście osób,
które przyjdzie i posłucha tego, to jest dla nas rodzaj propagandy, ale rodzaj
dobrej propagandy, rodzaj informacji, reklamy. Jeżeli to jest utrudniane, to jak
ja to mogę nazwać Polską Misją? Jeżeli ktoś celowo zamyka, bo jemu się nie
podoba buzia, czy nie podoba się sposób wyrażania?
Sami
szkalują, plują. Przecież ksiądz kanclerz Whalen na mnie opowiada bzdury
niesamowite do ludzi, że ja sprzedawałem obrazy, żeby się utrzymać w Orchard
Lake. Przecież to bzdura. Jak z pustego pomieszczenia mogłem sprzedawać
cokolwiek, jeżeli tam nie ma nic? To ja pracowałem – robiłem witraże, robiłem
rzeźby, wygłaszałem pogadanki i robiłem konferencje w bibliotekach w Troi, w
Livonii itd. Za to dostawałem grosze, ale to były pieniądze, które później
lokowałem w Galerii: na materiały, na werniksy, nawet na sprzęt, który jest w
Galerii. Orchard Lake nigdy nie dał grosza na to. Każda rzecz, która jest w
Galerii, była przeze mnie zapłacona z moich własnych zarobków, które zarobiłem
na zewnątrz i... ja... [głos się załamuje]... przecież ja traktowałem tę
Galerię, jak swój dom!
Red.: Ale czy
Ty nie miałeś żadnej pensji w Orchard Lake?
M.O.:
Nigdy. Nie płacono mi
jednego centa.
Red.: To znaczy
prowadziłeś to wszystko, jak to się mówi, za wikt i opierunek, że miałeś kąt w
mieszkaniu. Tak? Ile razy remont zrobili w tym mieszkaniu przez te 37 lat?
M.O.:
Nigdy. Nigdy nie zrobili żadnego remontu. Byłem bardziej wykorzystywany jak
jakikolwiek niewolnik amerykański. Tylko czarny miał przynajmniej opiekę ze
strony tego, który go utrzymywał. U mnie było odwrotnie, ja musiałem postarać
się o rzeczy, odnowić je, powiesić i zrobić reklamę dla Orczardlejku. Wszystkie
moje wystawy – od Atlantyku do Pacyfiku – były reklamowane, że to są wystawy z
Orchard Lake.
Zrobienie ny
Bicentennial amerykański siedemnastu portretów Polaków, których umieszczałem w
Galerii, ludzie przychodzili i uczyli się, kim był Kazimierz Funk, który odkrył
witaminy, kim był Łukasiewicz, który stworzył system sylogistyczny, pozwalający
na każdy komputer, na każdy kalkulator w ręku Amerykanina, to jest według
Łukasiewicza, Jana Łukasiewicza. Z kolei Ignacy Łukasiewicz sprowadził do
Ameryki rafinację ropy. To była pierwsza defrakcja ropy. Po prostu, on nie
liczył niczego. I tak po kolei, od Kopernika, Skłodowskiej, ja zrobiłem
siedemnaście portretów tych Polaków, którzy rozsławiali polskie imię. To było w
Orchard Lake. I to jest w Orchard Lake w tej chwili zamknięte na kłódkę. Tak, że
nie mogą, nikt nie może tego oglądać. To jest właśnie Misja Polska. Na tym ona
polega.
Red.: Mówisz,
że jest tam dużo obrazów Twoich. To znaczy, nie w Galerii, tylko na zapleczu,
tak? Obrazów, które są Twoją własnością. Czy Ty dostałeś się już, czy masz
szansę to dostać, czy wiadomo, które są Twoje, czy Orchard Lake rości sobie
pretensje do Twoich prywatnych zbiorów?
M.O.:
Na ścianach wiszą rzeczy, które są moją prywatną własnością. Dlatego, że ja po
prostu kupując coś, przypuśćmy, obraz Malczewskiego „Dwa pokolenia” kupiłem od
księdza Żebrowskiego. Jemu za witraż, który robiłem w Parisville, dostałem pięć
tysięcy i jemu zapłaciłem za ten obraz. Więc do kogo on należy? Do Orchard Lake,
czy do mnie?
I tak jest
na każdym kroku.
Red.: W tej
chwili rozumiem, że Orchard Lake nie chce oddać tych obrazów.
M.O.:
Nie wiem, czy chce, czy nie chce. Po prostu zamknięto wszystko na kłódkę i to
wszystko jest zamknięte, nieudostępnione nikomu. Ani mnie, ani zwiedzającym. Nie
wiem w czyim to jest interesie. Powiedz mi. Może ja nie rozumiem: Misja Polska,
polegająca na tym, żeby zamknąć to, co jest charakterystyczne dla Polski, to, co
propaguje polskość.
Red.: Akurat
wiem, czym miała być Misja Polska, bo brałem udział we wszystkich zebraniach
organizacyjnych. Tylko, że później to się potoczyło w zupełnie inną stronę. Ale
nie chcemy w tej chwili rozmawiać. Chodzi mi tylko o to, że jesteśmy świadkami
dwóch wydarzeń.które wzburzają. Jedno – to jest zamknięcie Archiwów, drugie – to
jest zamknięcie Galerii. Wiemy już, że w Archiwach są cenne zbiory. Wiemy też,
słyszeliśmy, że setki tysięcy dolarów wartości są obrazy w Galerii. Nawet mówiąc
tylko o tych, które należą do Orchard Lake.
Osoby,
które właściwie przyczyniły się do stworzenia tych dwóch wspaniałych ośrodków, z
których słynęło Orchard Lake, zostały w sposób absolutnie nieludzki usunięte. Bo
zamknięcie miejsca pracy w Galerii, zamknięcie wstępu do mieszkania, to jest
takie po 37-miu latach nad wyraz przykre. Usunięcie osoby, której zawdzięczają
to wszystko, co zostało stworzone.
A
jednocześnie, jesteśmy świadkami, można powiedzieć, całej serii delegacji z
Polski, z Ministerstwa Kultury, z Muzeum Narodowego, z Archiwów Narodowych,
które przyjeżdzają, które robią tutaj jakieś swoje oceny tego wszystkiego, robią
spisy tego wszystkiego. O co w tym wszystkim chodzi
M.O.:
W ciągu ostatnich
czterdziestu lat cały rząd socjalistyczny w Polsce komunistycznej próbował
dotrzeć, dostać się, do zbiorów orczardlejkowskich ze względu na to, że to ich z
wielu względów interesowało. Że, a nuż jest tam coś na nich w tych zbiorach albo
oni mogą użyć czegoś przeciwko komuś. I tego wszystkiego chronił ksiądz Roman
Nir. Nie pozwalał każdemu, byle komu, przychodzącemu z Polski, na grzebanie w
Archiwach. Natomiast ksiądz Whalen zaprosił najpierw człowieka, który zajmował
się komunistycznymi archiwami w Łodzi. Ten zaczął grzebać, robić swoje porządki,
robić spisy i rejestry, których nie udostępnił ani księdzu Nirowi, ani Orchard
Lake. On nawet w początkowej fazie zabronił – zrobił copyrights! – że nie wolno
nic używać nikomu bez ich zgody. To już jest bezczelność po prostu. Ignorancja
tych, którzy mu pozwolili na takie działanie, A potem przyjechała pani, która
miała oglądać albumy kościelne, a ona zatrudniła pana Chumięckiego i ten przez
dwa czy trzy tygodnie robił fotografie wszystkich dokumentów, które do niej nie
należały, i które do niego nie należały, a które są własnością Orchard Lake. I
on to wszystko jej przekazał.
To jest po
prostu zbrodnia i kradzież tego, co prawnie należy do Orchard Lake.
Przecież te
zbiory są własnością Polonii. I te zbiory powinny służyć Polonii. A jeżeli
dochodzi do tego, że są ludzie, którzy robią co chcą z tym, to jest nie w
porządku.
Oczywiście,
że są ludzie tacy, którzy przyjeżdżają z Polski, którzy są autentycznie
zainteresowani, bo niszczeją zbiory, dlatego, że nie ma pieniędzy na ich
utrzymanie, ale również są ludzie, którzy mają w tym interes. Ja nie wiem jaki.
Trudno mi powiedzieć, jaki interes ma ktoś tam z ministerstwa, jeżeli on nie zna
się na tych rzeczach polonijnych. Oni są niezainteresowani polonijnymi sprawami
od strony Polonii. Ani religijnymi. Oni sobie nie zdają sprawy z tego, że ten
ksiądz Nir, który był przez trzydzieści lat pracującym nad archiwami, był
jednocześnie jedynym człowiekiem, który zajmował się zbiorami na temat
katolickiej religii w Stanach Zjednoczonych. Żaden z komuchów, czy postkomuchów
obecnych, się tym nie interesuje, a to jest bardzo ważna sprawa, bo nikt nie wie
nic więcej na temat zbiorów, jakie są w Orchard Lake na temat religijnych spraw
w Ameryce. Polskich, religijnych – kto dziś może więcej powiedzieć? Tylko on.
Nikt go nie pytał o to. Dlaczego? Bo są niezainteresowani. Są zainteresowani
czymś innym. A czym? Nie wiem. Może Ty się dowiesz...
Red.: Ale jeśli
chodzi o seminarium. Przyjeżdżają Polacy, klerycy z Polski, którzy są kształceni
tutaj na księży, którzy mają służyć katolikom w Ameryce. Ale jednocześnie, czy
oni w jakiś sposób partycypują w tej złotej żyle, jaką są Archiwa, zbiory
Galerii? Czy to w części ich edukacji seminaryjnej tutaj jest jakoś ujęte?
M.O.:
Nie wiem, bo się z tym nie stykałem.
Red.: To
znaczy, klerycy nigdy nie przyszli do Galerii?
M.O.:
O, tam, sporadycznie, któryś ostatnio... klerycy czasami, czasami... przyszli.
Red.:
Prywatnie, tak?
M.O.:
Prywatnie. Natomiast, to nie było zorganizowane, Na początku, dziesięć lat
uczyłem sztuki sakralnej w seminarium, ale nie płacono mi za to. Był to okres,
kiedy mi utrudniano dostanie „zielonej karty”, żebym mógł pracować. W związku z
tym, jeżeli nie miałem zielonej karty, żeby móc pracować, więc mi nie płacono.
Ja to robiłem, bo byłem niejako podwieszony pod pachy. Byłem „stateless”,
bezpaństwowcem. Nie mogłem wrócić, bo mnie komuchy w Polsce chcieli zgnoić i nie
mogłem tutaj zrobić niczego, dlatego, że było kilku właśnie bardzo wielebnych
ludzi, którzy utrudniali mi zdobycie zielonej karty. Więc ja po prostu byłem za
niewolnika – pracującego i uczącego jednocześnie. I taka była moja rola, ale ja
to robiłem z przyjemnością, ponieważ chciałem stworzyć Galerię dla Polaków –
tych, którzy tutaj są, żeby mieli okazję kontaktu z polską sztuką współczesną.
Za każdym razem, jak jechałem do Polski, bo przez pierwsze pięć lat nie mogłem
pojechać, bo groziło mi, że mnie zamkną; natomiast później, jak jechałem, to
kupowałem za własne pieniądze grafiki, za własne pieniądze kupowałem obrazy.
Przecież to ja przywoziłem tutaj przedsolidarnościowe i z czasów Solidarności
obrazy. Ja mam całe wystawy, które pokazywałem nie tylko w Orczardlejku, ale w
różnych bibliotekach, różnych miejscach, i w okolicach i w samym Detroit, ale i
poza Detroit. To było moim celem: propagowanie polskiej sztuki.
Red.: Ale czy
chciałbyś, żeby to wszystko zostało w Orchard Lake? Czy taka jest Twoja wola,
żeby te rzeczy – te które Ty kupiłeś, te które Ty zdobyłeś, żeby to zostało w
Orchard Lake?
M.O.:
Moim założeniem od samego początku było stworzenie polskiej Galerii i wszystko,
co ja gromadziłem, było w tym celu. Tak, że ja nie miałem rozróżnień: moje –
Orczardlejku. To wszystko po prostu było jedno. Dopiero przyjście księdza
kanclerza T. Whalena zaczęło robić rozgraniczenia. I usuwanie pewnych rzeczy
polskich, żebym ja to zabrał sobie, bo to są moje rzeczy. Natomiast wszystko...
[głos się załamuje]... ja to traktowałem... że to będzie galeria stała Polonii,
a nie jakiegoś księdza kanclerza, czy jakiegoś Vucinaja, czy innego...
W tej chwili
to jest sprawa taka, że trudno to sobie wyobrazić. Ci ludzie, którzy absolutnie
nie mają pojęcia ani zainteresowania – ani kulturą, ani sztuką polską – oni
dzisiaj dyktują warunki. Oni chcą zabrać, bo chcą sprzedać.
Ja nie gromadziłem
tego do sprzedania, żeby ktokolwiek sprzedawał te rzeczy. To były rzeczy po
prostu... [głos załamuje się, słychać szloch – przyp.M.K.]
Red.:
...muzealne...
M.O.:
Nie tylko muzealne. Jest to przede wszystkim świadectwo naszej narodowej
kultury. Mówiło się często... [głos załamuje się], że Galeria w Orczardlejku
jest źródłem polskości... tak... Ja teraz nie bardzo wiem, jaki jest cel... do
czego dążą ci panowie... co oni chcą osiągnąć...
Chcą zabrać?
Chcą okraść mnie z tego, co ja mam? No, bo, jak to można nazwać inaczej?
Przecież
żaden z tych ludzi nie przyniósł niczego za jednego centa do Galerii. Ci, którzy
chcą teraz zabrać moje rzeczy.
Te rzeczy,
które są, nie wiem, jaki jest cel Galerii w tej chwili. Czemu to ma służyć? Komu
to ma służyć? Trudno sobie wyobrazić. Jeżeli nie ma pieniędzy na to, żeby mnie
zapłacić jakiegoś centa, czy zwrócić nawet moje wydatki na materiały czy co
innego, to trudno, żebym ja w tej chwili zachowywał się inaczej niż się
zachowuję obecnie, jak nie mam pojęcia co jest grane.
Red.:
Pojawiają się też pytania czy chodzi jedynie o sztukę polską, bo dzienikarze
„Gwiazdy Polarnej”, którzy przebywali w Orchard Lake, zauważyli, że na przykład
u księdza kanclerza pod łóżkiem było dzieło sztuki wartości kilkuset tysięcy
dolarów. Mówię tu o obrazie słynnego, francuskiego malarza Chagalla. Czy znasz
tę sprawę?
M.O.:
Oczywiście. Kiedyś przyszło dwoje ludzi do Galerii. To było bardzo dawno temu.
Po obejrzeniu i zobaczeniu, że jest ktoś, kto się troszczy o te sprawy polskie i
o polskie obrazy, powiedzieli: „O, może któregoś dnia coś podarujemy”. I
zdarzyło się, że ten pan kilka lat później zmarł. Jego żona postanowiła nam
podarować jeden z obrazów. Wtedy ksiądz infułat Stanisław Milewski pojechał do
Buffalo i od pani Yanick przywiózł Chagalla.
Marc
Chagall, urodzony w Rosji, malował wszystko to, co się łączyło z tradycją
żydowską w Rosji. Potem osiadł we Francji. Ostatnio jest nawet instytut, który
tam powstał, a który sobie rości prawo wydawania opinii na temat wartości i
własności obrazów Chagalla.
Po
podarowaniu ja ten obraz trzymałem w Galerii. Jak przyszedł ksiądz kanclerz,
było to siedem lat temu, to chciał go sprzedać, bo chciał zamienić to na
gotówkę. Więc, ja zrobiłem wywiad, dowiedziałem się z archiwów państwowych, że
obraz ten, choć był własnością Goldberga, to później cała jego galeria
przekazana została do muzeum etnograficznego we Lwowie. Ze Lwowa urząd
niemiecki, Arbeitsamt w Lublinie, wziął sobie do dekoracji [biura] tego Chagalla
i na tym jest stempel lubelskiej guberni i tam jest numer katalogowy i to
pozwoliło na to, że ten obraz mógłby być sprzedany.
Ale ksiądz
kanclerz Whalen dał pani Helenie do sprzedania ten obraz. Ona pobiegała po
sklepach, żeby to sprzedać – nie mając pojęcia o wartości tego! – więc potem
zrócił się do pani Yanick, właśnie w Buffalo, bo dowiedział się ode mnie, że ona
ma więcej cennych obrazów i zapytał ją, czy ona nie może dać więcej, bo oni by
chcieli sprzedać ten obraz. Ona powiedziała: „Ksiądz chce sprzedać. Ja też mogę
sprzedać”.
Ja nie wiem,
co on zrobił z tym obrazem, ale do Galerii ten obraz już nigdy nie wrócił.
Mam
elektroniczną kopię – jest to „Artysta i jego muza” Chagalla. Bardzo dobry
obraz. Technika mieszana: jest gwasz, tempera i akwarela. I to jest ciekawe. Ja
się na tym nie znam. Ksiądz kanclerz decyduje, gdzie się ten obraz znajduje.
Red.: Z
artystycznego spojrzenia na całą tę historię – malarz interesujący się tematyką
żydowską i hitlerowcy, którzy wzięli sobie taki obraz do dekoracji swoich
wnętrz. Jak na to byś spojrzał?
M.O.:
Tam nie ma takich specjalnych żydowskich elementów. Marc Chagall był malarzem
żydowskiego pochodzenia, ale on malował bardzo ciekawe kompozycje i ten akurat
obraz jest jednym z lepszych przykładów malarstwa Chagalla. Wydaje mi się, że
nie ma niczego w tym obrazie, co mogłoby świadczyć o żydowszczyźnie w wyrażny,
narzucający się sposób, ale jest bardzo piękna kompozycja, więc dlatego jest
cenny.Mówią, że około trzystu tysięcy wartości jest.
Red.: Wracając
do Twojej przyszłości. Rozumiem, że w ostatnich kilku latach, widząc, co się
dzieje, kupiłeś mały domek, nie wiem, czy to jest w Orchard Lake, czy w okolicy.
Nie liczysz już na powrót do Orchard Lake?
M.O.:
Ja nie mam co liczyć, czy nie liczyć. Jak miałem wymianę biodra, nie mogłem
chodzić na górę, na trzecie piętro, bo żadnej pomocy, opieki, ze strony
Orczardlejku nie miałem. Najpierw, zatrzymywałem się u znajomych, żeby przetrwać
najtrudniejszy okres rekonwalescencji po wymianie biodra. Później, ksiądz
kanclerz zarządził wstrzymanie ciepła do mego pokoju, do skrzydła, gdzie ja
mieszkałem. Księża, którzy tam mieszkali, dostali zastępcze pomieszczenia. Mnie
zignorowano kompletnie. Nie dano mi żadnej szansy... trudno, żebym w nieopalanym
pomieszczeniu mógł być tam. Doszedłem do wniosku, że powinienem mieć miejsce,
gdzie mogę po prostu siedzieć spokojnie. Tak, że to jest taka sprawa...
oczywista.
Red.: Ksiądz
Nir podjął decyzję o powrocie do Polski. A Ty, gdzie widzisz swoją przyszłość?
M.O.:
Ksiądz Nir nie wybrał sobie Polski jako powrotu, tylko został zmuszony przez
księdza kanclerza T.Whalena i przez pana Marcina Chumięckiego, dyrektora Misji
Polskiej – i to konkretnie: do końca maja musi opuścić Orchard Lake i w
promieniu dwustu mil nie może się znajdować w stosunku do Orchard Lake.
Mnie nigdy
nie płacono, żadnego stypendium, żadnej pensji. Tak, że ja nie jestem
zobowiązany ani obowiązany do słuchania pana Vucinaja, czy księdza kanclerza,
odnośnie mojego pobytu tutaj. To jest moje miejsce. Ja po prostu uważam, że
tutaj będę. A Galeria była stworzona i jest stworzona tylko dla Polonii. Dla
nikogo więcej.
Red.: Ale jak
chodziłem na spotkania Misji Polskiej, te organizacyjne, właśnie ta Galeria,
Archiwa, miały być taką reprezentacją kultury polskiej w Ameryce. Nie tylko dla
Polaków, ale przede wszystkim dla Amerykanów. Ostatecznie polska kultura, sam
wiesz najlepiej, malarstwo polskie, ma w kulturze światowej znaczące miejsce.
Mamy czym się pochwalić.
M.O.:
Naturalnie, że tak. Dlatego właśnie Galeria miała na przykład siedemnastu
Polaków wybitnych, którzy włożyli wielki wkład do kultury polskiej i
amerykańskiej. Ktokolwiek przyjdzie do Galerii, to zawsze znajdzie coś
ciekawego. Tego, żeby się czegoś nauczyć. Poza obrazami i artifaxami, różnego
rodzaju rzeżbami, zgromadziłem ogromną bibliotekę książek, informacji, wydałem
setki dolarów na przywożeniu najnowszych wydawnictw albumów z Polski, a teraz
oni mówią, że to należy do nich. Do kogo? Do tych ludzi, którzy chcą to
wyrzucić, sprzedać?
To jest
nonsens. Dotąd się nie wyjaśni, dopóki nie zmienią tych ludzi, którzy decydują i
w swojej głupocie nie wiedzą, co robią. To jest właśnie chyba najgorsze, że
trudno sobie wprost wyobrazić... jeżeli ktoś nie ma zielonego pojęcia ani o
polskiej sztuce, ani o polskiej kulturze; jeżeli ten, który decyduje, nie wie,
jaka jest różnica między Mickiewiczem a Mackiewiczem, to trudno sobie wyobrazić,
żeby mógł cokolwiek na temat polskości powiedzieć.
Tak, że ja
po prostu próbuję przetrwać. Zobaczymy w tej chwili na spotkaniu prawnika
Orchard Lake, który jest okłamywany – dawano mu mylne informacje – np. ostatnio
ksiądz kanclerz powiedział, że ja wynosiłem ze swego pokoju i ludzie mi
pomagali, a jak on widział, to oni wnosili z powrotem. Bzdura! Jak mogłem
cokolwiek wynosić, jak jest zamknięte na kłódkę?! Jak mogłem wynosić cokolwiek z
Galerii, jak jest zamknięta na kłódkę? Jeżeli on chciał widzieć, co ja wynoszę,
to przecież prosta sprawa: podejść i zobaczyć, zapytać „co robisz?”. Przecież ja
nie mam niczego do ukrywania. To wszystko było przez lata otwarte.
Red.: Czy
Galeria i Archiwa mogły być prowadzone, nadzorowane przez osoby, które nie mają
żadnego wykształcenia?
M.O.:
Absolutnie nie.
Dlatego, że to jest nonsens. Na każdym kroku jest... ci ludzie nie mają pojęcia
ani o wartości, ani o przynależności tego wszystkiego. Jeżeli ktoś nie orientuje
się, to trudno – ślepemu o kolorach nie można cokolwiek powiedzieć. Niemożliwe.
Red.:
Trzydzieści siedem lat, to długi szmat czasu. Ja jestem tylko 35 lat w radiu,
ale pamiętam, że moja poprzedniczka, Sylvia Kreutz, miała też z Tobą bardzo
dobry kontakt, że często występowałeś również już na początku w ich programach.
Przez ten długi czas zawiązały się przyjaźnie i myślę, że wiele osób potrafi
docenić to, co robiłeś przez te wszystkie lata. Ze swojej strony jestem
przekonany, że Ty też czujesz sympatię do wielu osób. Co byś chciał im dzisiaj
powiedzieć?
M.O.:
... [szloch]... co można powiedzieć... oni wiedzą to, co ja chciałbym im
powiedzieć... Ja życzę wszystkim... wszystkiego dobrego... [długa cisza]... Ja
bym chciał powiedzieć im wszystkim... naszym sympatykom, ludziom, którzy
odwiedzali Orchard Lake i tym, którzy dziś odwiedzają... żeby doczekali się
momentu, aby ludzie niekompetentni, nawłaściwi, odeszli z tego miejsca i
udostępnili to miejsce tym, którzy będą się cieszyli ich własnym szczęściem.
...Wydaje mi się,
że byłoby dobrze, że... jak całe rodziny przychodziły i jedni drugim pokazywali
to, co jest naszą tradycją, to co jest świadectwem naszej kultury, żeby mogli
pokazać coś sąsiadom, znajomym, bliskim, dzieciom... To jest po prostu chyba to,
co ja bym chciał powiedzieć... żeby oni wszyscy doczekali się momentu, by to
wszystko normalnie wróciło do normalnych form... polskiego ośrodka, którego
istnieniu zaprzeczają ci, którzy właściwie powinni być propagatorami tego. Tak,
że to jest najbardziej istotny moment, bo prześladowanie Polaka, takiego, jakim
ja jestem, czy prześladowanie księdza Nira, to jest tylko wyraz złej woli tych
ludzi i tych, którzy decydują o tym. Nikogo więcej.
Red.: Przykro
to było usłyszeć, szczególnie znając Twoje osiągnięcia, Twoją pracę i wiedząc,
jak wiele to stanowiło dla nas, Polaków, i dla Polonii. Dzisiaj, nie pozostaje
mi nic innego, jak podziękować za czas spędzony wspólnie przy mikrofonie. Mam
nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy rozmawiać i że może w przyszłości będą
jeszcze lepsze dni.
M.O.:
... [szloch]… Dziękuję pięknie za miłą rozmowę i ja mam nadzieję, że może
nastepny raz będę mógł Ci powiedzieć... dużo milsze słowa...
Od redakcji:
Marian Owczarski zmarł 15 kwietnia 2010 roku, nigdy nie doczekawszy
zadośćuczynienia za wyrządzone mu krzywdy. Rodzina nie odzyskała nigdy rzeczy
osobistych ani dzieł sztuki, zamkniętych na kłódki w Orchard Lake. Urna z
prochami Mariana Owczarskiego została zabrana przez córkę i wnuczkę Artysty do
Polski.